Przejdź do głównej zawartości

FLANERUJĄC "Bajka, widok" / reportaż eseistyczny


Flanerowanie oznacza swobodne spacerowanie, zbaczanie ze znanych ścieżek po to, by dostrzec nieznane oblicze miasta.

National Geographic

Spacer, zauważ, jest mocno osadzony w kulturze literackiej. To jest stan, który zupełnie znosi wymagania bycia konsumentem. Na chwilę uwalnia ci się zdolność postrzegania świata, bo nie idziesz z punktu A do punktu B. Nie idziesz po to, żeby coś kupić, czy załatwić. Wychodzisz z zupełnie inną intencją: obserwowania, meandrowania.

Marcin Dymiter

 

Miasta oprócz wymiaru ściśle przestrzennego, posiadają również swój wymiar czasoprzestrzenny. Najpełniej objawia się on w nieformalnym i zwyczajowym nazewnictwie niektórych jego fragmentów, czy obiektów. Potoczne lub skrótowe nazwy, jakimi dane miejsca w mieście są określane, często czytelne są tylko dla samych jego mieszkańców (i funkcjonują wyłącznie w wewnątrzmiejskim obiegu). Ta część miejskiej specyfiki, skądinąd jakże fascynująca, mogła by być chyba śmiało nazwana „historią osobistą” miasta.

Dla przykładu – nawet jeśli Plac Jana Pawła II we Wrocławiu funkcjonuje pod tą nazwą – i jest w ten sposób identyfikowany (np. jeśli ktoś zapyta o drogę) – to dla części wrocławian, będzie on nadal (lub również), placem Solidarności. Pamiętają oni bowiem, że tak brzmiała nazwa placu przed jego zmianą–często więc używają jej nawet dziś; trochę z przyzwyczajenia, a trochę również dlatego, że stara nazwa jest po prostu poręczniejsza (co skutkuje także tworzeniem kolejnych, skrótowych wersji potocznych – np. „plac papieża”). Każde miasto posiada więc, obok – skierowanej w dużej mierze „na zewnątrz” – historii oficjalnej, także tą, niejako równolegle prowadzoną, wersję lokalną.

Osobista historia miasta, jak zresztą duża część folkloru, funkcjonuje przeważnie w mowie – jest więc tradycją głównie oralną. Bywa również zwykle mocno zawężona – np. ogranicza się do zasięgu dzielnicy, osiedla, lub nawet pojedynczej ulicy (a czasem szkoły, ogródków działkowych, cmentarza, itp.). Z tych też względów, tradycja ta jest w zasadzie dosyć delikatna – a co za tym idzie, może okazać się też wyjątkowo krucha i ulotna. Jeśli bowiem nie ma zachowanej ciągłości zasiedlenia danego fragmentu miasta – lub zamieszkująca go społeczność podlega zbyt gwałtownym przemianom – pamięć o tradycjach jego charakterystycznych miejsc przepada (często niemal bezpowrotnie). Potoczna nazwa dla jakiejś przestrzeni istnieje zatem tak długo, jak długo żyją ludzie, którzy mogą ją opowiedzieć, wyjaśnić czy wytłumaczyć – oraz osoby, które chcą tej opowieści wysłuchać (a następnie ją przyswoić i włączyć do swojego słownika). Kolekcjonowanie tego typu ulotności – jako pewien rodzaj miejskiego kronikarstwa – może być również jednym z działań flanera (w przeciwnym razie, historia osobista miejsc pozostaje jedynie w niepewnym, delikatnie rzecz ujmując, depozycie kloszardów).

W połowie ul. Żeromskiego w Wałbrzychu znajduje się dość nietypowe miejsce. Coś, jakby niewielki trójkątny placyk – albo raczej przerośnięte skrzyżowanie, powstałe w wyniku połączenia dwóch ulic1. Góruje nad nim okazały budynek, o cechach właściwie już gmachu – jest bowiem 3-4 razy większy od sąsiednich; oprócz tego podzielono go na wyższy korpus oraz dwa niższe skrzydła, które oddzielono wyraźnymi ryzalitami. Posadowiony jest dodatkowo na masywnej i niemal wręcz monumentalnej, kamiennej mastabie, która powstała z odsunięcia go od krawędzi ulicy (czym również odróżnia się od pozostałych). Różnica wysokości pomiędzy platformą, na której stoi budynek, a ulicznym placykiem wynosi jakieś 3-3,5 m – prowadzą więc na tak powstały taras dość szerokie, kamienne schody. Taras obramowano drewnianą balustradą, z charakterystycznym X-ym wzorem. Pośrodku budynku, dokładnie na osi schodów, umiejscowiono przejście – w postaci półkoliście sklepionej bramy, prowadzącej niechybnie w głąb osiedla. Dla pewności, nad wejściem do tego tunelu, umieszczono latarnię na stylizowanym wsporniku w formie ozdobnej, choć stonowanej metaloplastyki2 (prawdopodobnie z kutej stali). Całość tej misternej urbanistycznej kompozycji wykańczają cztery małe budynki gospodarcze – z których dwa ustawiono w narożnikach tarasu, kolejne dwa wzdłuż jego krótszych boków. Domykają one tym samym ten taraso-dziedziniec z trzech stron, pozostawiając otwarty widok tylko w jednym kierunku. Dodatkowo, frontowe ściany budyneczków narożnych licują się z masywnym murem mastaby – co w połączeniu z niewielkimi oknami, przydaje im charakteru nieco jakby obronnych minibaszt.

Oglądając to miejsce, pierwsze nasuwające się skojarzenie podpowiada, że zapewne jest to jakiś obiekt o funkcji społecznej (lub przynajmniej kiedyś takim był). Coś typu szkoła, może bank lub też przychodnia zdrowia. Aktualnie jednak jest to zwyczajny budynek mieszkalny – jak wszystkie zresztą w jego bezpośrednim sąsiedztwie. Skąd zatem ten szczególny zabieg, jakim było ewidentne nadanie temu miejscu reprezentacyjnego charakteru (zdradzające zresztą, że projektantowi nie były obce fascynacje antycznymi obiektami municypalnymi z czasów rzymskich)?

JESTEM NIEZALEŻNYM AUTOREM, WSPIERAJ MNIE I SYPNIJ GROSZEM:

Ulica Żeromskiego od strony dzielnicy Stary-Zdrój niezwykle ostro wspina się na stok Wzgórza Gedymina (nazwa o tyle myląca, że to całkiem solidna góra – 532 m n. p. m.). Przechodząc płynnie po przeciwnej stronie wzniesienia w ul. Wańkowicza, połączyła dwie części miasta, osią, która przecina południowy stok góry długim łukiem (ulica wpierw stromo wspina się na zbocze, aby następnie w połowie stoku się wypłaszczyć i przebiegać wzdłuż poziomicy). Dzięki temu zabiegowi nie tylko połączono dwie dzielnice, ale także zabudowano południowo-zachodnie stoki góry tarasowo ułożonymi osiedlami, w nieco jakby „grzebieniowym” układzie (główna i przelotowa ulica, z jednostronnie od niej odchodzącymi ulicami osiedlowymi). Południowe zbocze, powyżej ul. Żeromskiego, zajmuje więc jedno z urokliwiej położonych w mieście osiedli – wytyczone i zbudowane w międzywojniu, w stylu klasycyzującego funkcjonalizmu – o wyraźnie już modernistycznym wpływie (dostosowane do wymogu terenów górskich). Całe osiedle składa się w przewadze z dość gęsto ustawionych, lecz niewysokich budynków wielorodzinnych, o rzadko spotykanym jak na tamte czasy komforcie (wliczając w to przydomowe ogródki, zajmujące przestrzenie pomiędzy poszczególnymi ulicami). Jako pierwsze powstały dwa największe i najbardziej okazałe budynki – z których jeden, to właśnie ten przy placyku (miejscu będącym zarazem wypłaszczeniem się ulicy po stromej wspinaczce).

Nieco dziwny placyk-skrzyżowanie jest więc jak gdyby oficjalną, przestrzenną „inauguracją” osiedla i rodzajem zaakcentowania jego „początku”. Potwierdzeniem tego faktu jest umiejscowiony przy nim przystanek autobusowy3 oraz dostęp do pieszego, niezwykle praktycznego, skrótu w poprzek osiedla (są nim schody terenowe – łączące położone powyżej i równoległe względem siebie, tarasy-ulice). Z punktu widzenia osiedla zatem, ten nietypowy placyk jest (lub raczej był) miejscem niejako kluczowym. A więc idealnym również do tego, aby umieścić przy nim pub lub jakąś gastronomię. I tym w istocie był ten okazały budynek – w którym przed wojną mieścił się hotel oraz gospoda; po wojnie natomiast, (podobno) pierwsza w mieście gastronomiczna „inicjatywa prywatna” (jeśli nie przy tym w dodatku jedyna).

Restauracja „Bajka”, bo tak nazywał się powojenny lokal, przynajmniej w początkowym okresie przypuszczalnie mogła nawet za taką uchodzić – jeśliby oczywiście brać pod uwagę tylko jej wystrój. Kontynuowała przecież prosperujący już od 20-u lat lokal, któremu tylko zmieniono szyld – przejmując zapewne przynajmniej część inwentarza (uwzględniając przy tym, że samo miasto nie doświadczyło zniszczeń wojennych). Na przedwojennych fotografiach widać, że była to gustownie urządzona gospoda piwna, ze szczególnie starannie zagospodarowanym ogródkiem na tarasie. I choć łupem szabrowników mogły paść ciężkie drewniane meble z głównej sali, lub lżejsze składane komplety z tarasu; to przynajmniej część wystroju – np. belki stropowe, boazeria alkowy czy bar – powinny przecież przetrwać zmianę właścicieli. Materiały wykończeniowe wnętrza oraz wyposażenia cechowała solidność i trwałość – być może więc służyły jeszcze przez pewien czas nowym bywalcom. Jednak im dogłębniej nastawała kolejna epoka, tym mocniej zapewne, odciskała się ona nie tylko na samym wyglądzie lokalu – ale chyba przede wszystkim, na jego charakterze. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że pod koniec swojej działalności – tj. gdzieś w okolicy połowy lat 70-tych – jej atmosferze bliżej już było do słynnej „Hoplanki” z filmu „Siekierezada”, niż schludnego pierwowzoru.

Wyobrażam więc sobie stale wypełnione wnętrze – górnicy przecież pracowali w systemie zmianowym – a zatem tak, jak wymieniali się w kopalni, mogli wymieniać się także i tutaj. Zawsze bowiem ktoś był „po szychcie”, niezależnie więc od pory dnia czy tygodnia trwała ta ludzka sztafeta. Zawsze ktoś, w drodze do domu, wstąpił „na jednego” –lub chociaż przepłukać gardło „z pylicy” kuflem cienkiego piwa. Do tego dochodziły urodziny, imieniny, stypy, mecze miejscowych drużyn piłkarskich czy po prostu zwykłe posiadówy. Pełny więc lokal w przewadze okupują mężczyźni – choć jest i parę kobiet, przyciąganych towarzysko-matrymonialnymi rozgrywkami (górnicy uchodzili za niezłe partie, zwłaszcza pod kątem materialnym). Czasem wpada któryś bajtel – w poszukiwaniu swego spóźnialskiego ojca – niepewny i cokolwiek podexcytowany wysłannik którejś z zapobiegliwszych żon. Tak więc w „Bajce” jest gęsto, choć nieprzesadnie hałaśliwie – górnicy po ciężkiej, fizycznej pracy przeważnie nie są nadmiernie rozedrgani, ani też szczególnie pobudzeni. W obrębie swoich stołów, które odzwierciedlają zwykle kopalnianą przynależność, wymieniają się najnowszymi plotkami z zakładów pracy czy osiedlowego życia.Wznoszą toasty, przy których nieco się ożywiają – lub też tkwią w poważnym milczeniu, zapatrzeni we wnętrza kufli. Przygadują sobie, chełpią się, lub spierają w tych tysiącach tematów, którymi wypełnione jest ludzkie życie. Obowiązkowo towarzyszy temu niesłabnąca zawiesina z tytoniowego dymu, zmieszana z kwaśnym zapachem potu (nie wszystkim chciało się, lub nie wszyscy zdążyli, skorzystać z łaźni). Twarze często są nieogolone, zarumienione lub wręcz spocone od alkoholu i podgrzewanych nim emocji. Dodatkowo, na niektórych z nich, wewnętrzne brzegi powiek znaczone są charakterystycznym „węglowym makijażem” (to osiadły pył, który niezwykle trudno było usunąć z tego delikatnego miejsca). Samo wnętrze knajpy jest już równie spracowane, jak jego klientela: ściany podmalowane lamperią z farby olejnej, gołe deski blatów wyszlifowane od tysięcy rąk i zaimpregnowane mieszanką rozlanych płynów oraz tłustych plam ze śledzi lub wątróbki. Nad całą tą sceną zastyga jednak jakaś dominująca szarość, jakaś wszechobejmująca wszystko wyblakłość – przenikająca kolory ścian, ubrań a nawet jakby same postacie. Szarość ociężała i spłowiała – ta specyficzna barwa duszności, lejtmotyw i nieodzowny wyznacznik tych dość jednak siermiężnych czasów.

Ktoś spostrzegawczy zapewne zapytałby: gdzie zatem była ta bajka i jak w ogóle rozumieć tę nazwę? I choć, jak we wszystkich chyba przejawach ludzkiej kreatywności, trudno jednoznacznie określić, co właściwie się za nią kryło – można przynajmniej spróbować dociekać przyczyny. Żeby sprawdzić jedną z hipotez, wystarczy stanąć na tarasie – tym samym, który niegdyś zajmowały ustawione pod parasolami stoły. Widok, który się stąd rozpościera, jest niezwykły. Nie ma chyba w całym mieście kadru o podobnej rozległości (wyłączając powstałe niedawno wieże widokowe). Ponieważ osiedle usadowione jest jakby w samym środku miasta, oś widokowa skierowana jest w najszerszy moment wałbrzyskiej niecki. Choć sam rdzeń Wałbrzycha (obecnie dzielnica Śródmieście) jest przesłonięty Górą Parkową – z tego właśnie miejsca, najlepiej widać rozległość miasta i jego przedziwny kształt: to wkręcający się w międzyszczytowe kotliny, to znowu wspinający na górskie zbocza. Jednak nieodmiennie na pierwszy plan wysuwają się góry, które niezaprzeczalnie zasługują przy tym na swoje miano. Widać stąd, jak gęsto są rozmieszczone i jak stromo się w zasadzie wypiętrzają. Można również – szczyt po szczycie – oddać się liczeniu wierzchołków wałbrzyskiej koronki: Ptasia Kopa, Lisi Kamień, Góra Parkowa, Góra Powstańców, Leniwiec, trzy Niedźwiadki, Dłużyna, dwa Wołowce, dwa Kozły, Borowa, Zamkowa Góra, Barbarka, Mniszek, Chełmiec (pomijając przy tym te z drugiego planu – z poza niecki – również doskonale widoczne: Wielka i Mała Sowa, Waligóra, Bukowiec, Stożek Wielki, Dzikowiec, Lesista Wielka). Ten właśnie widok, jeśli się głębiej zastanowić, jest w zasadzie widokiem odwiecznym, jest prawidokiem – nieszczególnie czułym nawet na działanie czasu. Patrzyli na niego tak samo ludzie na początku, jak i na końcu XX-go stulecia, widzą go tak samo ludzie wczoraj i dziś. Owszem, rozmiar i zasięg miasta się zmieniały, zniknęły dominanty szybów i kominów, odtworzyło się leśne pokrycie gór – jednak to wciąż te same góry, szczyt po szczycie i stok po stoku. I nawet jeśli zmieniono im nazwy, czy nawet uaktualniono pomiar ich wysokości – to nadal są te same góry, co 100, 1000, czy 10 000 lat wstecz. Tkwią wytrwale na swoich miejscach, okalając swym kamiennym wykresem to – na przemian rozedrgane, na przemian senne – ludzkie mrowisko w dole. Kto wie, może właśnie ten widok – i wrażenie które on wywołuje – jest właśnie tą bajką?

---

Przypisy

1. Aktualnie trzech ulic – jako że w roku 2022 dołączono w to miejsce zjazd z obwodnicy Wałbrzycha, tzw. „Europejki”.

2. Do niedawna jedną z oryginalnych latarni można było jeszcze zobaczyć na wylocie tunelu od podwórza, jednak w roku 2023 została zastąpiona retro zamiennikiem.

3. Po dołączeniu zjazdu z „Europejki” przystanek autobusowy przesunięto pod kolejny budynek.

---

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

SPIS DZIEŁ ZDROJOWYCH / rok 2024

Fot. Bernard Hermant / unsplash.com JESTEM NIEZALEŻNYM AUTOREM, WSPIERAJ MNIE I SYPNIJ GROSZEM: >>>ZOSTAŃ PATRONEM<<< >>>POSTAW KAWĘ<<<  Roczny spis treści - texty uporządkowane wg. cykli (od najliczniejszych). "Chłopiec i czapla" Hayao Miyazakiego (recenzja filmu animowanego) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Civil War" Alexa Garlanda (recenzja filmu fabularnego) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Perfect Days" Wima Wendersa (recenzja filmu fabularnego) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Gościnne występy. Kawałki o projektowaniu" Marcina Wichy (recenzja książki) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Ostrygi i kamienie. Opowieść o Normandii, Bretanii i Pikardii" Krzysztofa Vargi (recenzja książki) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Wynajdując powody, czyli eugeniusz ze mnie" (o wszystkim i o niczym) kliknij, żeby poczytać "A powinienem przecież być nad wodą" (o wodzie i lądzie) kli...

PUNKT PO PUNKCIE I W PODPUNKTACH / Pozdrowienia z otchłani

>>>POSTAW KAWĘ<<<   Punkt po punkcie i w podpunktach, czyli wzorowany* dziennik wewnętrzno-zewnętrzny, publikowany na bieżąco oraz z dala od społecznościówek * [NA PUNKTY] / Wojciech Albiński   2024 07 16. Dziś po dwutygodniowym okienku znowu wyszły "Punkty" Wojtka Albińskiego. Zdecydowałem, że będę wspominał o oryginale i protoplaście moich 'Punktów' - w każdym 1-ym punkcie kolejnych punktów. Tak zdrapałem zdrapkę, że zdrapał się też kod konkursowy, który miał zmienić moje życie. Znaczy się nie zostanę surferem. Nowa biedra w polu na wykończeniu, jeszcze dorobią parking. Póki co brodzili w błocie - jak w 1670. Mnie uczyli, że budowę zaczyna się od parkingu (bo bagno jest dla świń). Lata 30-e w życiu człowieka to czas, w którym najlepszym kolegą najczęściej jest własny staruszek. 17. Chyba powinienem być dumny, że "Elegia dla bidoków" to jedna z nielicznych książek, której nie byłem w stanie przeczytać do końca. Ani nawet do połowy - bo ...

SPIS DZIEŁ ZDROJOWYCH / rok 2023

Fot. Nirzar Pangakar / unsplash.com Na koniec każdego roku warto ogarnąć texty na blogu - w związku z czym zamieszczam roczny spis treści. Texty uporządkowane są według cykli - od najliczniej reprezentowanych po te najkrótsze. Wewnątrz każdego cyklu texty uszeregowano wg. publikacji - od najnowszych (u góry) do najstarszych (na dole kolumny). Każdy text ma jednozdaniowe info nawigacyjne (w nawiasie pod tytułem) i odpowiedni link (odsyłacz do konkretnego artykułu). Mam nadzieję, że ten mały ordnung ułatwi poruszanie się po blogu i pomoże łatwo znaleźć pożądane lub poszukiwane texty . JESTEM NIEZALEŻNYM AUTOREM, WSPIERAJ MNIE I SYPNIJ GROSZEM: >>>ZOSTAŃ PATRONEM<<< >>>POSTAW KAWĘ<<< ○ Podsumowując (o rozterkach felietonisty + garść uwag o tym rzemiośle) kliknij żeby podsumować   ○ Punktując (o zmaganiach z instytucjami/redakcjami + kwestia kultury osobistej) kliknij żeby punktować ○ Gratulując   (trochę o festiwalu literackim i kulturze polsk...