Przejdź do głównej zawartości

BUSZUJĄC "Pojezierze [1]" / reportaż

W Polsce, czyli nigdzie.

Alfred Jarry

 

NAJMNIEJSZA WIEŚ W POWIECIE

Na środku wsi stoi kościół. Wieś malutka, ze 150 dusz (choć nie wiadomo ile faktycznych mieszkańców, ale o tym​​ za chwilę). Nazwy nie podam – zresztą nie jest to najistotniejsze. Wieś leży gdzieś w interiorze – pośrodku lasów, w krainie jezior. Wypada nadmienić jedynie, że po zachodniej stronie kraju. Czyli teoretycznie Polska A.

Normalnie na początek reportażu wybrałbym sklep, ale go nie ma. Był do niedawna, lecz się zamknął – może po pandemii, a może jak jeden z kempingów zaczął słabować (i nawet w szczycie sezonu nie wypełnia się w całości). Mógłbym ewentualnie rozpocząć od "Karczmy" (która jest w zasadzie schludnym Pensjonatem) – ale ten kościółek ma w sobie coś, co nieodmiennie mnie przyciąga. Jest nieco odmienny, nawet od tych w okolicy.

Tkwi na małym pagórku i rozdziela jedyną w wiosce ulicę na dwie jednokierunkowe nitki. Jak chcesz jechać w tę stronę – to go mijasz z lewej; jak w drugą – to z prawej. Ten pagórek na którym stoi nie jest naturalny. Trzeba go było usypać. Kościółek nie jest wprawdzie duży, a pagórek wysoki - ale biorąc pod uwagę datę jego powstania, nie było wtedy koparek. No ale mimo tego, pramieszkańcom wioski się chciało i zwieźli piasek furmankami. Jakby dla unaocznienia, jedna z nich stoi pod drzewem nieopodal – choć to przecież nie ten czas i nie ci sami ludzie. Sama fura, choć nosi ślady uwspółcześnienia (koła z oponami), wygląda ni to na porzuconą, ni to na miejscowy exponat – co sugeruje wycięty obok niej w pieńku grzybek.

Przez ten wzgórek kościół tak dobrze się teraz  exponuje. Złośliwi powiedzą, że to najładniej posadowiona stodoła w okolicy. Bo rzeczywiście przypomina budynek gospodarczy. Gdyby nie kozłowa dzwonnica i stojący obok niej wielgachny krzyż, można by je łatwo pomylić. Jest to bowiem ultraprosta bryła na planie prostokąta. Szachulcowe ściany dłuższe i ceglane krótsze, przykryte dwuspadowym dachem z naczółkami. Do tego doklejone dwie niskie przybudówki – jedna na wejście, druga na zakrystię (widać, że późniejsze). Żadnej sygnaturki na dachu – jest tylko prosty stalowy krzyż, który bardziej przypomina piorunochron – a ponieważ umiejscowiony na wejściem, to jadąc od drugiej strony średnio go widać. Jak jechać od tej, to można zidentyfikować sakralność po tych stojących obok dodatkach (ale też  trzeba się przypatrzeć, bo są ocienione rosłym dębem). Także sacrum przeplata się z profanum a chrześcijańskie z pogańskim.

JESTEM NIEZALEŻNYM AUTOREM, WSPIERAJ MNIE I SYPNIJ GROSZEM:

>>>POSTAW KAWĘ<<<

Tak więc wieś, jakich pewnie tysiące: jedna ulica, trochę domów, kościółek, przystanek autobusowy, knajpa, stary cmentarz ewangelicki w lesie przy jeziorze i dwa pola namiotowe (jako że jeziora też są dwa). Asfalt dziadowski że aż – ale na wjazdach do wsi sterczą elektrycznie podświetlane znaki drogowe, podłączone do stacji solarnej (tzn. jeden znak, bo drugi gdzieś przepadł i słup nie wiadomo co teraz zasila). Sceneria jakby idealna do współczesnego westernu. Z tablicy przy przystanku dowiaduję się, że nad dwoma jeziorami które będę odwiedzał, ludzie osiedlali się od prawieku. Do mnie informacja o mezolicie przemawia jakoś bardziej wiarygodnie od tej o paleolicie – ale trzeba by chyba Jasienicy, żeby to zweryfikować (brak bowiem jakiegokolwiek stanowiska archeologicznego w pobliżu).


NAJPIĘKNIEJSZA SZOSA W POWIECIE

Dojechałem tutaj drogą wojewódzką, którą w tygodniu głównie walą tiry i dostawczaki (plus trochę przedstawicieli handlowych). Mógłbym napisać, że "jadą" – ale one autentycznie cisną, ile koni pod maską. Aż się zastanawiam, kiedy mnie wraz z rowerem skopertuje podmuch z kolejnej wyprzedzającej ciężarówki. Mijający mnie z przeciwka emerytowani backpackers mają trochę łatwiej – ich rowery są solidnie dociążone (chyba to Niemcy, bo wyglądają na zadowolonych i pozdrawiają mnie serdecznie). No więc auta walą szosą, bo grzech nie lecieć – długa prosta, zakręt czy dwa i kolejna, jak w twarz strzelił. I jeszcze się pięknie wstążka drogi układa na tych lekko pofalowanych wzgórkach, które lodowiec wywałkował niczym miękkie ciasto. Do tego wojewódzka jest świeżutka – znaczy się  świeżo po remoncie. Klasa europejska - asfalt równy, wszystkie pasy pomalowane, są pobocza szerokie na jedno osobowe i wysypane w całości jasnym tłuczniem. W nocy pas jezdni tak się udatnie dzięki temu odcina, że lamp nie trzeba. Choć pewnie gdyby było trzeba, to i na latarnie by się znalazło – nie brakuj bowiem niczego: są barierki na zakrętach, słupki i oznaczenia pasa drogowego, odblaski na jezdni w kluczowych miejscach i dwie wielkie zatoki dla ITD. Po jednej stronie drogi las i po drugiej też las – przerywany czasem plackiem wyrębiska. Kierowcom jedzie się więc taką wojewódzką, aż miło. Chociaż mnie akurat przez te wyręby jedzie się gorzej – bo nie ważne jak jadę, czuję się jakbym wciąż jechał pod wiatr. A powtarzając za Springerem: nienawidzę jechać pod wiatr (jak chyba każdy rowerzysta).

MIĘDZY RAFINERIĄ A TURYSTYKĄ

Więc kiedy już dojechałem i obfotografowałem wieś, wywiaduję lokalsów na temat wykańczanej opodal w lesie przepompowni. Obiekt wcale nie mały: budynek plus silos oraz mnóstwo rur, pomp i innych instalacji – a wszystko to oświetlone, pod kamerami i za drutem żyletkowym. Wokół zaorany pas ziemi, żadnych oznaczeń czy tablic. Na mapie oczywiście obiekt też nie jest oznaczony – wiadomo: „infrastruktura krytyczna”. Ale lśnią się te orurowania tak, że nie sposób go przeoczyć, tym bardziej, że to czwarta taka stacja na odcinku 30 km.

‘To stacja pomp pobliskiej kopalni ropy. My tu mamy największe złoża w Polsce. Ponoć koło miliarda wydali na te rozbudowę – cały szlak rurociągu aż do X obudowali. Tam to wtłaczają na cysterny, bo stacja kolejowa i tak to jedzie w świat’ – informują miejscowi.

No właśnie – miejscowi. Wieś Y jest jedną z wielu podobnych w okolicy, w której przyjezdni powoli zaczynają przewyższać liczebnie – przynajmniej w sezonie ogórkowym – autochotnów. To znaczy oczywiście tych, którzy w 1945 roku wymienili tamtych, którzy usypali górkę i budowali kościół (którzy z kolei zluzowali jeszcze poprzednich, od nadjeziornych osad). Więc ta najnowsza fala rekolonizacji zaczęła się mniej więcej od końca lat 90-ych. Okoliczne jeziora ściągają letników – wykupują oni kolejne działki i zagospodarowują je na swój sposób. Jedni stawiają niewielkie dacze, drudzy tylko skromne wiatki i holenderki, natomiast jeszcze inni – zupełnie już okazałe domy (które zasiedlają „na stałe”). Liczba tych ostatnich, najbardziej okazałych domostw, dawno już przerosła te stare – spośród których nawet nieliczne wystawione na sprzedaż (np. stara szkoła), jakoś nie cieszą się wzięciem. Ilość mieszkańców wsi jest więc płynna i dlatego tak trudno podać jej rzeczywistą wartość. O ile likwidacja szkoły wydaje się zrozumiała, dlaczego jednak padł sklep – skoro taki nowe napływ powinien przecież stymulować popyt?

'Panie, tu wszyscy i tak do miasta jadą do pracy, to sobie od razu zakupy zrobią. Ten sklep na siebie nie zarobi'.

‘No ale przecież żeby bułki rano kupić, albo po piwo wyskoczyć’ – nie daję za wygraną.

‘Piwo można przecież kupić w karczmie, a bułki to sobie samemu w piekarniku upiec. Zresztą tu każdy ma auto, to w razie co, to na stację beznzynową do Z. podjedzie’ – kwituje dwójka facetów obsiadujących laubę jednego z historycznych domów.

Rzeczywiście – auto to główny powód do dumy K., jednego z nielicznych młodych mieszkańców wsi. Ma może ze 20 lat i jest dość wątłej budowy, ale za to nadrabia animuszem. 'Każdy klasa chłopak z polskiej wsi wozi się passatem w tdi' – rymuje, kiedy się spotykamy nad jeziorem. Drugą jego chlubą jest dziewczyna – i nie idzie tu wcale o uprzedmiotowienie, tylko o to, że K. musiał ją łowić aż dwie wioski dalej. ‘Tu ze cztery osoby w moim wieku, licząc miejscowych, bo tamci wiadomo - raz są, raz nie. Więc bez auta nie ma życia, a i tak się trzeba nalatać’ – opowiada i pokazuje z dumą tatuaż z imieniem wybranki na przedramieniu. ‘A praca jest?’ – dopytuję, trochę martwiąc się, ile wyniesie go przeróbka lub usunięcie (w razie gdyby jednak okazało się, że to nie będzie miłość jego życia). ‘Nie bardzo, parę miejsc w karczmie na obsłudze – ale to tylko na sezon’ – ciągnie  – ‘ja to akurat w lesie robię, ale tak to trzeba przynajmniej do miasteczka V. W lesie nie jest źle – nie ma tu drzewa, którego bym nie położył’ – przechwala się ze śmiechem. Następnie przechodzi od słów do czynów i skacze do wody z suchego pnia na brzegu (dziewczyna w tym czasie nagrywa jego wyczyny smartfonem).

Podczas rozmowy gryzę się w język, żeby nie powiedzieć że ta plantacja sosny tutaj to nawet obok prawdziwego lasu nie stała. Z drzewami w mojej okolicy nie poszłoby mu tak łatwo – ale na szczęście (dla niego i dla lasu) nie zanosi się chyba na emigrację. Widzę bowiem tę parę młodych ludzi później z grupką znajomych – palą ognisko na brzegu jeziora i imprezują. Oni też poprzyjeżdżali autami: jakieś golfy, astry i ibizy. Włączają muzykę z przenośnych głośników, piją piwo i pieką kiełbasy – a ich śmiechy niosą się szeroko po tafli jeziora do późnych godzin nocnych.

Na jego drugim końcu wędkarze na pomostach pociągają coś mocniejszego z piersiówek, bo noc przecież chłodna. Mają ze sobą sprzętu za tysiące złotych i okazalsze auta. ‘Trzeba przecież nad wodę dojechać’ – żartują, pokazując to na swoje terenówki, to na piaszczystą dojazdówkę. ‘W ogóle wędkowanie to jest drogi sport. Różne kije, stojaki, spławiki elektroniczne to pikuś – ale do tego ciuchy, krzesełka, namioty, lodówki, multum tego. A potem jeszcze dochodzi jakieś pływajstwo – ponton, albo lepiej łódka. Najlepiej już z silnikiem elektrycznym’. ‘Żeby nie było słychać’ – zapytuję. ’Nie, żeby ryb nie płoszyć. Tu każdy ma pozwolenie’ – odpowiadają skwapliwie (250/380 zł za rok, wariant z pomostu i z łodzi).

Strażnik, który podjeżdża kiedy robiłem sobie wcześniej kawę na pomoście, jest jednak innego zdania. ‘Tu niektórzy wstydu nie mają, bo nie o pieniądze przecież chodzi. Wolą te trzy złote na piwo wydać, zamiast legitnie zapłacić za dniówkę na łowisku. Potem się chowają po szuwarach, na stojąco łowią. A przecież można normalnie – z pomostu, na krzesełku – to przecież wszystko dla nich jest’ – referuje mi przekrój przez miejscowy światek wędkarski, nie odrywając od oczu lornetki, którą przeczesuje brzegi. Słucham go i jednocześnie z zaciekawieniem popatruję – a to na pistolet w kaburze, a to na identyfikator, który ma zawieszony na szyi. ‘Ale ja ich wszystkich i tak znajdę, żaden się nie schowa’ – śmieje się i odjeżdża pikapem z nazwą dużego miejscowego ośrodka wczasowego. Będę miał okazję się o tym przekonać wieczorem – kiedy później układając się w śpiworze, oświetli mnie znienacka potężnym reflektorem (biorąc pewnie za jednego z pokątnych wędkarzy).

REZERWAT

Nazajutrz ruszam nad kolejne jezioro, w kierunku miejscowego rezerwatu. Mijam po drodze stary cmentarz – a właściwe jego pozostałości. Ślady po grobach znaczą jedynie otulone mchem prostokąty mogił – zapewne tych najpóźniejszych, odlanych z betonu. Nic innego się nie ostało, nawet układ kwater czy ścieżek jest nieczytelny. Akacjowy lasek, który całkowicie porósł to miejsce, wygląda za to jak jakieś fantastyczny byt – który wygiętymi ramionami pni próbuje dosięgnąć zabudowań. Tak, jakby ludzie z czarnobiałych zdjęć zdobiących ściany karczmy, chcieli raz jeszcze przespacerować się po ulicy swojej miejscowości i zakrzątnąć wokół dawnych obejść. Ten obrazek zapomnienia mocno kontrastuje z mijanym wczoraj pomnikiem ofiar nazizmu – który choć pozbawiony informacji: co i kiedy dokładnie się wydarzyło, jest wyraźnie zadbany. Czyli co: ziemia nas ze sobą jednak zrównuje, czy już nawet nekropolie są bezsilne wobec polityki?

‘Nie widział pan psa, posokowiec – dwa dni temu ktoś wyrzucił go do lasu wioskę dalej? O 11-ej był ponoć na tych zakrętach. Szukamy i szukamy, ale go nie widać, spróbujemy koło tej wieży obserwacyjnej – tylko nie idzie jej znaleźć’ – zaczepiają mnie sympatyczne dziewczyny. Dwa auta i cztery kobiety, szukają już kilka godzin. ‘Spróbujcie raczej koło ośrodka, karczmy albo  pól namiotowych – przecież może próbować kręcić się w pobliżu jedzenia’ – doradzam i biorę kontakt, w razie gdybym go jednak spotkał.

Wieżę rzeczywiście znajduję z przygodami. Przyjemniaczki z lasów państwowych oznaczyły ją na mapie pośrodku bagna, które jest najniższym lokalnym obniżeniem. ‘Przecież nikt normalny nie stawiałby wieży w dziurze – myślę sobie, wdrapując się na stok powyżej bagienka. Na zdjęciu satelitarnym wieża jest jednak całkiem wyraźna, srebrna kapsuła na szczudłach odcina się od ciemnej zieleni lasu. Zastanawiam się więc, czy zrobili to dla beki – czy rzeczywiście nie chcą, żeby ktoś w to miejsce trafił (wiadomo: „infrastruktura krytyczna”). Jakby nie było można się cieszyć, bo pinezka z wieżą została oznaczona pośród urokliwego obniżenia (tzw. „barłogu”), którego charakter dał rezerwatowi swoją nazwę. Pewnie dzięki temu zabiegowi zobaczy go więcej osób. Sama wieża nie jest szczególnie intrygująca – aż dziw bierze, że ufortyfikowali ją podobnie jak rafinerię  – skoro to zwyczajne miejsce czyjejś codziennej pracy (co sugeruje zaparkowany jeep). Spomiędzy siatki bramy da się dostrzec, że cała jest oklejona panelami fotowoltaicznymi. Przynajmniej wartownik nie musi się martwić, że rozładuje mu się smartfon. „Dostrzegalnia przeciwpożarowa” – głosi napis na tabliczce i zostaje zgadywać, czy słowotwórstwo leśników dorównuje ich poczuciu humoru. Bo raczej nieszczególnie świadczy to o nadążaniu LP za technologią – w świecie, w którym drony będą niebawem dostarczać nam przesyłki kurierskie. Choć akurat w tym ostatnim przypadku chyba po prostu stawiają na „stare, dobre spalinówki” – bo w drodze nad brzeg jeziora przelatuje nade mną samolot patrolowy (widocznie solary to szczyt ich zaangażowania w zieloną transformację).

W rezerwacie „Uroczyska …” jak na dłoni widać, że największy ból głowy miejscowych to rzeczywiście sprawa poważna. I jest to akurat zjawisko ponadlokalne (a nawet ponadregionalne). Susza taka, że już leci trzeci rok, jak nie ma kurek – lokalnego przysmaku i magnesu na turystów. Jak wejść na dywan z mchu, pokrywający tutejsze lasy, to chrzęści pod butami jak zdeptana paczka chipsów. Wielopniowe wiązki olsz, które powinny stać w tutejszym bagnie, tkwią więc smętnie na podwyższeniach z odsłoniętych częściowo korzeni (choć okrytych warstwą paproci). Nad samym jeziorem można się natknąć na najstarsze drzewa (liściaste), którym krańcowo obsychają korony. Młode buki niemal wszystkie cierpią na rakowe pęcherzyki na liściach. Widać wyraźnie, że susza nie zaczęła się trzy, ani nawet pięć sezonów temu – trwa od co najmniej dekady i konsekwentnie powiększa swoje zdobycze.

Na całe wyposażenie rezerwatu składają się stoły i ławy w kilku punktach, okraszone paroma tablicami informacyjnymi, tabliczkami z nazwą miejsca i szczegółowym regulaminem (składającym się głównie z nakazów i zakazów) oraz metalowa bramka na przesmyku łączącym dwa jeziora (uniemożliwia wpływanie). Rezerwat, oprócz areału leśnego, obejmuje też obszar jednego jeziora z dwóch połączonych (wraz z kilkoma wyspami) – służąc ptakom jako tereny lęgowe. Choć wiadomo, że w czerwiec to w birdwatchingu raczej martwy sezon (czas chowania młodych) – i tak zaczajam się w nadbrzeżnych krzakach z lornetką, licząc że może coś uda się podpatrzeć. Rzeczywiście było warto – mam okazję podejrzeć parę polujących drapieżców (nieznanego gatunku) – którym po dłuższym połowie udaje się złapać rybkę na obiad. Dostrzegam parkę perkozów sunących z godnością po tafli jeziora; stado wron siwych – które głośno kracząc dokazują na jednym z brzegów; oraz czarnego kormorana, wygrzewającego się na wystającym z wody zwalonym pniu. Przypominają mi się od razu słowa Sylvain’a Tesson’a z filmu „Velvet Queen” mówiące o tym, że spotkania z dzikimi zwierzętami to chwile, w których można na moment odtworzyć pierwotną więź z naturą. Nawet jeśli zostawiono jej tak w sumie niewiele miejsca, jak tutaj.

Bo choć cieszy, że jezioro stało się rezerwatem i rzeczywiście nie widać na nim ludzkiej ingerencji – to jednak jest to tylko jedno jezioro, spośród dwudziestu okolicznych. Do jego granic przylegają z dwóch stron wyrębiska – po których widać, że leśnicy skutecznie udają, że nie rozumieją słowa „otulina”. Prowadzą oczywiście zręby zupełne – bo współczesne metody zrębów selekcyjnych nie są im również znane. Zaoraną pustynię obsadzają ponownie sosną, co w ujęciu hydrologicznym i przeciwpożarowym jest kompletnie pozbawione sensu. W nocy budziły mnie ponadto odgłosy wystrzałów z broni myśliwskiej (a wcześniej na wojewódzkiej mijałem strzelnicę), więc ten „sport” też ma się tu dobrze. Nie trzeba nawet sprawdzać danych, żeby porównać jak kolosalna jest dysproporcja pomiędzy środkami przeznaczonymi na rozbudowę i podtrzymanie przemysłu i tymi, przeznaczonymi na ochronę i rozwój bioróżnorodności. W terenie bowiem, wszystko wyłazi spod podszewki okrągłych zdań, wygłaszanych przez garnitury w mediach (oraz dęte formułki w przemądrzałych dokumentach).

REZERWAT A SPRAWA POLSKA

W trakcie robienia reportażu, obserwowałem uważnie newsy, opisujące jak wielką batalię o utworzenie nowego rezerwatu stoczono w okolicach Kostrzyna nad Odrą. Ile zaangażowano organizacji, ile poświęcono czasu, sił i środków, żeby udało się wyszarpać skrawek dla natury. Pomimo wstępnie pomyślnej decyzji wiadomo przecież, że ta walka wcale się jeszcze nie zakończyła. Ona się właściwe zaczęła – bo jak wiadomo: „papier wszystko przyjmie” a prawdziwą ochronę przyrody (podobnie jak politykę) robi się w terenie. Dopiero tutaj można prześledzić sploty tej społeczno-gospodarczej tkaniny. Napisać w zaciszu gabinetów można wszystko – a i tak od ludzi na dole zależy, jak będzie to egzekwowane.

CZEKAJĄC NA KATASTROFĘ 

Tak więc, już całkiem niebawem to, co jest de facto fundamentem życia tego regionu – czyli wydobycie kopalin, gospodarka leśna oraz turystyka – okażą się być nieaktualne. Jak bowiem udowodnił Filip Springer w cyklu dla „Pisma” sprzed paru lat: katastrofa klimatyczna już tu jest. To zupełnie cichy zabójca, który zakrada się na tyle powoli, że jest niemal niezauważony. Istnieje więc duża obawa, że może być to dla mieszkańców również tego regionu, trochę wydarzenie z gatunku „niespodzianka”. Nikt, kogo bym tutaj bowiem nie spotkał, nie zająknął się nawet o tym, że może przynajmniej dwa z tych trzech filarów w jakiś sposób przyczyniają się do wysychania tego rejonu (lub je wręcz przyspieszają). Nie ma grzybów, mało ryb (i mniejsze), zagrożenie pożarowe, niedobory wody – ‘Wiadomo Panie, że susza’. Tylko nikomu jakoś do głowy nie przychodzi połączenie kropek. Ludzie zresztą w ogromnym stopniu uzależnieni są od pracy w tych instytucjach, w których od ignorowania kwestii katastrofy klimatu zależy ich przychód (a ci z sektora turystycznego nie chcą z nimi zadzierać). Jakakolwiek zmiana w myśleniu o podejściu do ziemi, jest w takim układzie niemożliwa (a każde napomknięcie o możliwości negocjowania tej kwestii traktowane wręcz jako wrogie). W ten sposób można by powiedzieć, że to koło się zamyka – z tym, że to bardziej kwadrat, który stoi w miejscu i ostatnimi którzy używali tutaj tego szlachetnego wynalazku, to te praszczury w mezolicie.

I tylko turystyki oraz tych nowych osiedleńców trochę szkoda – to oni w pierwszej kolejności poniosą (i już ponoszą) koszty postępującego wyjałowienia. Bo kiedy przyjdzie czas do płacenia – a przyjdzie na pewno – to będzie tak, jak słusznie zauważył strażnik z nad jeziora: ‘Ale ja ich wszystkich i tak znajdę, żaden się nie schowa’.

>>>POSTAW KAWĘ<<<

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

SPIS DZIEŁ ZDROJOWYCH / rok 2024

Fot. Bernard Hermant / unsplash.com JESTEM NIEZALEŻNYM AUTOREM, WSPIERAJ MNIE I SYPNIJ GROSZEM: >>>ZOSTAŃ PATRONEM<<< >>>POSTAW KAWĘ<<<  Roczny spis treści - texty uporządkowane wg. cykli (od najliczniejszych). "Chłopiec i czapla" Hayao Miyazakiego (recenzja filmu animowanego) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Civil War" Alexa Garlanda (recenzja filmu fabularnego) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Perfect Days" Wima Wendersa (recenzja filmu fabularnego) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Gościnne występy. Kawałki o projektowaniu" Marcina Wichy (recenzja książki) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Ostrygi i kamienie. Opowieść o Normandii, Bretanii i Pikardii" Krzysztofa Vargi (recenzja książki) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Wynajdując powody, czyli eugeniusz ze mnie" (o wszystkim i o niczym) kliknij, żeby poczytać "A powinienem przecież być nad wodą" (o wodzie i lądzie) kli...

PUNKT PO PUNKCIE I W PODPUNKTACH / Pozdrowienia z otchłani

>>>POSTAW KAWĘ<<<   Punkt po punkcie i w podpunktach, czyli wzorowany* dziennik wewnętrzno-zewnętrzny, publikowany na bieżąco oraz z dala od społecznościówek * [NA PUNKTY] / Wojciech Albiński   2024 07 16. Dziś po dwutygodniowym okienku znowu wyszły "Punkty" Wojtka Albińskiego. Zdecydowałem, że będę wspominał o oryginale i protoplaście moich 'Punktów' - w każdym 1-ym punkcie kolejnych punktów. Tak zdrapałem zdrapkę, że zdrapał się też kod konkursowy, który miał zmienić moje życie. Znaczy się nie zostanę surferem. Nowa biedra w polu na wykończeniu, jeszcze dorobią parking. Póki co brodzili w błocie - jak w 1670. Mnie uczyli, że budowę zaczyna się od parkingu (bo bagno jest dla świń). Lata 30-e w życiu człowieka to czas, w którym najlepszym kolegą najczęściej jest własny staruszek. 17. Chyba powinienem być dumny, że "Elegia dla bidoków" to jedna z nielicznych książek, której nie byłem w stanie przeczytać do końca. Ani nawet do połowy - bo ...

SPIS DZIEŁ ZDROJOWYCH / rok 2023

Fot. Nirzar Pangakar / unsplash.com Na koniec każdego roku warto ogarnąć texty na blogu - w związku z czym zamieszczam roczny spis treści. Texty uporządkowane są według cykli - od najliczniej reprezentowanych po te najkrótsze. Wewnątrz każdego cyklu texty uszeregowano wg. publikacji - od najnowszych (u góry) do najstarszych (na dole kolumny). Każdy text ma jednozdaniowe info nawigacyjne (w nawiasie pod tytułem) i odpowiedni link (odsyłacz do konkretnego artykułu). Mam nadzieję, że ten mały ordnung ułatwi poruszanie się po blogu i pomoże łatwo znaleźć pożądane lub poszukiwane texty . JESTEM NIEZALEŻNYM AUTOREM, WSPIERAJ MNIE I SYPNIJ GROSZEM: >>>ZOSTAŃ PATRONEM<<< >>>POSTAW KAWĘ<<< ○ Podsumowując (o rozterkach felietonisty + garść uwag o tym rzemiośle) kliknij żeby podsumować   ○ Punktując (o zmaganiach z instytucjami/redakcjami + kwestia kultury osobistej) kliknij żeby punktować ○ Gratulując   (trochę o festiwalu literackim i kulturze polsk...