Przejdź do głównej zawartości

FELIETON / Sprzątając

 

 
fot. Joshua Newton / unsplash.com

>>>POSTAW KAWĘ<<<

Idź dokąd poszli tamci do ciemnego kresu,

po złote runo nicości swoją ostatnią nagrodę (…)

Powtarzaj wielkie słowa, powtarzaj je z uporem,

jak ci co szli przez pustynię i ginęli w piasku (…)

Bądź wierny Idź.

Zbigniew Herbert


Solidaryzując się z polskimi wyborcami, przez cały tydzień urządziłem na włościach festiwal sprzątania. W poniedziałek rano obudziłem się bardziej rześki i zmobilizowany niż przez ostatnie trzy lata. Porwałem za odkurzacz i jak tornado przeszedłem przez mieszkanie. W przerwie na wideokonfę (nie można wtedy hałasować) wypucowałem stanowisko pracy (biurko) oraz dział gastronomiczny (kuchenkę). Proces sprzątania różnych kątów - rozpoczynany namiętnym niemal odkurzaniem – powtarzałem codziennie. 

Następnie ruszyłem na działkę i niczym ponury żniwiarz, specjalnie zakupioną w tym celu ręczną kosą, rozprawiałem się z trawą wysoką po pas. Chaszcze były tam tak dobrze umocowane, że od kolan w dół trzeba było poprawiać sierpem (czyli na kolanach) – a od kostek do ziemi, pozostałości zarośli trzeba jeszcze  dojeżdżać kosiarką (ręczną). Potem grabienie i formowanie klasycznego w formie stogu oraz wyrównywanie działki szpadlem i grabiami. Proces ten staraliśmy się powtarzać każdego dnia, ciesząc się pogodą (lub przeczekując deszcz) i penetrując nowy teren.

Jeszcze w poniedziałek wracając do mieszkania słyszałem, jak działkowe dziadki martwiły się, że władzy nie uda się utrzymać ich pupilom, którzy w niedzielę ponieśli ‘spektakularne zwycięstwo’(wg. J. Majmurka). Ogólnie, to już od samego rana – w drodze do piekarni – uważnie patrzyłem po ludziach i zaobserwowałem, jak bardzo w gruncie rzeczy są wycieńczeni. Krajobraz po tej bitwie był zaiste straszny. Nikt nie świętował, nikt się nie cieszył – tzn. żadna ze stron nieustającej wojny okopowej lechickich plemion. Wszędzie widziałem albo szok i niedowierzanie, albo zmęczenie i obawę (czy wyniki wyborów nie fikną przypadkiem kozła w nocy). Zresztą powodów do radości nie było wiele – na wojnie nie ma zwycięzców, są tylko ofiary, pozostaje w dodatku pytanie o skalę powstałych zniszczeń.

Przez kolejne dni patrzyłem, jak z wolna krajanie budzą się z najdłuższego seansu zbiorowej nienawiści, jaki dane mi był oglądać w ciągu ostatnich 30 lat. Jak bardzo wyniszczający był to dla nas proces - uświadomiłem sobie, gdy zadzwoniła teściowa (twardy elektorat) z zaproszeniem na obiad. Pierwsza, ‘mongolska myśl’ była taka, czy aby przypadkiem nie zechce nas otruć (co za absurd, bo to przecież rodzina – a poza tym teściowa umie zrobić świetne leczo). Więc jak dotąd, myślałem że mnie to nie dotknęło – jednak im dalej w tydzień, tym większe odnosiłem wrażenie, że nikt nie wyszedł z tego bombardowania bez obrażeń. Cały tydzień więc zasypiałem, szukając w zaistniałej sytuacji analogii do tego, z czym osobiście przyszło mi się mierzyć na nabytej niedawno działce (działce dodajmy z odzysku). Myślałem sobie, co jeszcze znajdę w wysokiej trawie po moich poprzednikach (puszki, butelki, kamienie, miny przeciwpiechotne?) oraz na jakie zardzewiałe żelastwo napotkam we własnym, jak widać też nieco pokiereszowanym, wnętrzu (lęk i niechęć do ludzi popierających autokarów? Żądze zemsty i chęć ich unicestwienia?).

JESTEM NIEZALEŻNYM AUTOREM, WSPIERAJ MNIE I SYPNIJ GROSZEM:

>>>POSTAW KAWĘ<<<

Działkę wynajęliśmy bowiem nie wiedząc, czy w ogóle będzie można zacząć ją urządzać (czy raczej czeka nas emigracja). Dlatego długo przygotowywaliśmy się – i zwlekaliśmy – żeby ją urządzić. Leży na stoku powyżej miasteczka i jest stamtąd zacny widok na nasze górzyste okolice. Sąsiad z parceli naprzeciw to sympatyczny i uczynny człowiek (czego nie można, póki co, powiedzieć o innych 'związkowcach' – którzy wpierw zwodzili nas obietnicą pomocy, po czym wystrychnęli na dudka). Działka, którą przejęliśmy, stała opuszczona przez lat co najmniej 20 – i stanowi dość zdziczałą oraz całkiem już zarośniętą powierzchnię, po której głównie grasują dziki (locha z młodymi wystraszyła partnerkę i psa, gdy zapuściły się pod jabłonkę nazrywać owoców). Jest tam więc naprawdę sporo roboty i to w pierwszej kolejności takiej typu sprzątanie (zrównać do gołej ziemi). Całkiem jak w naszym kraju – wpierw trzeba to stanowczo, choć ostrożnie odgruzować – licząc przy tym tylko na  własne siły, konsekwencję i jeszcze ignorując nieprzyjazne otoczenie (ze swoimi trzymając się blisko).

Sprzątanie to jednak czynność, która ma spory medytacyjny potencjał. Pozwala  nie tylko się wyciszyć i docenić dobrobyt, który nas bezpośrednio otacza, ale również poczuć sprawczość i radość z dobrze wykonanego zadania. Można przy tym stale pilnować pewnego rodzaju powściągliwości w przeżywaniu owego szczęścia – tak, aby nie trwonić nadmiernie cennej energii (jako że porządków jest zwykle więcej niż sił do ich dokonania). Tak więc spokojnie, równiutko i do przodu – podzieli się tą operację na zgrabne odcinki i dzień po dniu, rozprawi z całym tym bałaganem (docierając w każdy zakamarek).

Kluczem do spokoju okazało się ogłoszenie prywatnego festiwalu – bo przecież każdy festiwal wieńczy radosna fiesta. Już zatem pierwszego dnia zaplanowaliśmy, że na koniec tygodnia – jeszcze przed pierwszym zapowiadanym śniegiem – puścimy z dymem wielki stóg naciętego siana i upieczemy w nim jesienne ziemniaki (a popioły rozrzucimy, by nawiozły glebę na wiosenne wysiewy). A wraz z tym ogniem niech w niebo ulecą wszystkie troski, smutki i przykre wspomnienia koszmarnej, ośmioletniej stypy – na której nienawiść była daniem głównym a pogarda – deserem. Oby to była dla nas wszystkich nauczka, że chora skłonność jednego malutkiego i oszalałego z cierpienia człowieczka, nie może nam wszystkim przesłaniać horyzontu. Horyzontu, na którym stoi piękna, stara jabłonka a na niej wiszą najsłodsze jabłka naszej krainy - których starczy przecież dla każdego, więc po co się tak szarpać (jak by komuś zabrakło - dajcie znak, coś się zorganizuje).

PS. Jak jednak fikną kozła w nocy – to kosy na sztorc, na głowę kaptury i w Ujazdowskie.

>>>POSTAW KAWĘ<<<

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

SPIS DZIEŁ ZDROJOWYCH / rok 2024

Fot. Bernard Hermant / unsplash.com JESTEM NIEZALEŻNYM AUTOREM, WSPIERAJ MNIE I SYPNIJ GROSZEM: >>>ZOSTAŃ PATRONEM<<< >>>POSTAW KAWĘ<<<  Roczny spis treści - texty uporządkowane wg. cykli (od najliczniejszych). "Chłopiec i czapla" Hayao Miyazakiego (recenzja filmu animowanego) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Civil War" Alexa Garlanda (recenzja filmu fabularnego) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Perfect Days" Wima Wendersa (recenzja filmu fabularnego) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Gościnne występy. Kawałki o projektowaniu" Marcina Wichy (recenzja książki) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Ostrygi i kamienie. Opowieść o Normandii, Bretanii i Pikardii" Krzysztofa Vargi (recenzja książki) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Wynajdując powody, czyli eugeniusz ze mnie" (o wszystkim i o niczym) kliknij, żeby poczytać "A powinienem przecież być nad wodą" (o wodzie i lądzie) kli...

WRAPPED 2024 / Odpływając w siną dal

Fot. Shane Rounce / unsplash.com >>>POSTAW KAWĘ<<< Końcówka roku, czas podsumowań - tutaj w formie antyrankingu, czyli bez zachowania żadnych kolejności i hierarchii. Pomijam jednak (w odróżnieniu od roku ubiegłego), zestawienie różnych nagród literackich i okołoliterackich - przechodząc bezpośrednio do moich własnych typów (z krótkimi komentarzami). Literatura, prasa, film, serial, show, muzyka, wystawa, podcast i videocast - kto ciekawy kulturalnych ciekawostek z marginesu, niech sprawdza. LITERATURA Polityczna: Brutalizm / Achille Mbembe. Pokój czy wojna? Rosja i Zachód - zbliżenie / Michaił Szyszkin. Apokalipsa tu teraz / Rene Girard. Stulecie nomadów / Gaia Vince. Mbembe zdeklasował, wysupłując niewygodną prawdę o późnym kapitalizmie, zbudowanym na wyzysku i przemocy oraz napędzanym religijnie wręcz wyznawanym technofeudalizmem. Rene wskazuje pierwotne i stale aktualne mechanizmy religijnej ofiary oraz społecznej automitologizacji - a Gaia odsłania absurd na...

SUDECKA LEGENDA / O powstaniu Młynu Łukasza w Szklarskiej Porębie

>>>POSTAW KAWĘ<<<   O szaleństwach zakochania Wysokogórską osadą Schreiberhau w śląskich Górach Olbrzymich, opiekowała się pewna przedsiębiorcza i rzutka boginka, bystrooka Lapis. Była duchem górskiego potoku, wypływającego ze szczelin masywu, mknącego bystro przez usiane głazami skalne koryto i przepływającego także przez tę odizolowaną osadę – w której ludzie zwali ten potok po prostu Kamienna. Duszka ta, prócz satysfakcji z przydzielenia do swej uroczej placówki, darzyła równie szczerym i nieco szalonym uczuciem Ducha Gór – osobnika różnie nazywanego i przybierającego w razie konieczności różnorakie oblicza. Spoczywał na nim trudny obowiązek zarządzania nie tylko samym pasmem Riesengebirge , ale i całym rozległym łukiem Sudetów – którym zawiadywał za pomocą rozbudowanej i rozległej korporacji duchów, demonów i innych astralnych stworów. Boginkę o wielkim sercu, ale i wielkich ambicjach pociągały w Rübezahlu przede wszystkim jego męskie cechy, których wielu s...