Oby do naszej mowy powróciła rzeczywistość!
Czesław Miłosz
W geście solidarności z polskimi generałami, cały wczorajszy dzień spędziłem okopując garaż teścia (pod konserwację ściany fundamentowej). Czułem przy tym namiastkę tego, co muszą czuć żołnierze w Donbasie (i wszystkie osoby wysyłane na wszystkie fronty świata) – choć oczywiście w moim przypadku nie było strachu, terkotu automatów i huku explozji (o żadnym zagrożeniu życia i desperacji nie było przecież mowy). Nie wiem, w czym przychodzi kopać transzeje Ukraińcom – mnie przyszło kopać właściwie w śmietnisku. Więcej tam chyba było puszek, butelek, folii, słoików, zabawek, płyt CD, zardzewiałego żelastwa, gruzu, lin i jakiś sznurów – niż samej ziemi. Ta z kolei była czarna i tłusta, wręcz oleista – kleiła się do łopat i narzędzi – i oblepiała je tak skutecznie, że co rusz trzeba ją było odrywać szpachlą. Gdy, po przedarciu się przez wkopaną w ziemię rolkę siatki ogrodzeniowej (wraz ze słupkiem, fundamentem i drutem kolczastym), trafiłem ma półmetrowej szerokości rurę (prawdopodobnie pokopalnianą) – poinformowałem teścia, że jeśli wybuchnę na jakimś powojennym pocisku artyleryjskim, niech przekaże bliskim, że ich kochałem i że byłem przeciw (głupocie). Pomyślałem, że przekopuję się w zasadzie przez Polskę ostatnich trzydziestu lat – i właściwe nie ma w tym zbyt wiele przesady.
Teść odbywa takie kopalniane sesje co dekadę (ta była bodaj czwarta) – ale sam był zaskoczony i nieco nawet zszokowany naszymi znaleziskami. Poprzednio (czyli dekadę temu) kopał łopatą – bo nawet szpadel nie był wtedy do tego potrzebny (teraz mieliśmy szpadle, łopaty, saperkę, nożyce do cięcia drutu, siekiery w dwóch rozmiarach i solidny łom – acz tęskniliśmy obaj do minikoparki). Gdy tak kopałem, pomyślałem z goryczą, że obrodziło nam wszystkim w dostatki przez te ostatnie dziesięć lat, i to chyba momentami trochę ponad miarę. Stało się to bowiem kosztem przestrzeni wspólnych – takich właśnie zagarażowych ‘ziemi niczyich’ i ‘śmietnikowych miedz’ pomiędzy ogrodami, czy naszymi posesjami. Każdy sobie rzepkę skrobie (a co naskrobie, często siup do sąsiada – albo do lasu, lub obok wiaty śmietnikowej). Sąsiad, który nas podczas robótki nawiedził, wpierw zrobił wywiad kto ja i skąd, po czym stwierdził że i tak się przekopać nie damy rady (czyżby wiedział?). Następnie próbował nas namówić do założenia na garażu rynny (on ma!) – pomijając oczywiście fakt, że tak ją przy tym zainstalował, że podmywa teściowi ścianę.
Starałem się w tej dyskusji niewiele odzywać – raz, że sprawa ostatecznie nie była moja, dwa, że nie nazbyt często udaje mi się porozumieć z ludźmi przyozdobionymi szczotką w nosie (na prywatny użytek tzw. wąsaci konserwatyści). Przyglądałem się jednak z uwagą dwóm starszym panom – w których dyskusji była, poza zmęczeniem, jakaś jednak swoista radość ze spotkania. Coś, jakby wreszcie trafiony pretext odkleił ich skutecznie od telewizorów i sprawił, że odetchnęli na moment od młócki, którą funduje im pazerna na ich mózgi polityka (w dodatku biedny teściu, człowiek porządny, żyje pod jednym dachem z twardym elektoratem). Fakt, że rzeczywistość nie do końca jest taka, jaką usilnie sprzedawać próbują media i politycy, okazał się namacalny i w jakiś sposób pokrzepiający. Zresztą zaskakująco bezkolizyjnie doszliśmy wszyscy do budowlanego porozumienia – jeden z sąsiadów udostępnił nam wejście na tyły, drugi natomiast – swobodne grasowanie po jego posesji (i beczkę po wodzie do napełnienia ziemią na czas prowadzenia wykopu). Trzeba przy tym z zaskoczeniem nadmienić, że obaj sąsiedzi są dumnie wąsaci – co szczególnie dało mi do wiwatu, bo teściu przecież ogolony na gładko a ja raczej brodaty (każdy z innej bajki).
JESTEM NIEZALEŻNYM AUTOREM, WSPIERAJ MNIE I SYPNIJ GROSZEM:
Praca fizyczna – ale tylko dorywcza (czyli najczęściej urlopowa) – daje jednak niesamowity wgląd w kondycję społeczeństwa oraz stan naszego fizycznego otoczenia. Jedno wynika poniekąd z drugiego – więc jawi mi się trochę, że mamy w tych obszarach niemało humusu do przerzucenia. Obrośliśmy w dobra materialne, utyliśmy, jest nam – w odróżnieniu od mieszkańców Donbasu czy uciekinierów z Syrii – ciepło, syto i całkiem nawet bezpiecznie (owszem strach jest, ale na ile to ‘strachy na lachy’, niech każdy sam oceni). Śmiem uważać, że byłoby strasznie głupio, jakbyśmy dali się tym dobrobytem uśpić – i sami siebie ukołysali w rytm politycznych kołysanek ‘jest dobrze, jest dobrze, więc o co ci chodzi?’.
Nawiązując do pierwszego zdania – pocieszające jest poniekąd, że są jeszcze w tym kraju ludzie honoru (choć niepokojąca jest na ich zachowanie reakcja społeczna). To jednak jest kwiat rycerstwa, do kroćset beczek i antałków – takim ludziom przecież zawdzięczamy spokój naszych garaży, ogrodów, czy nawet foteli przed tym cholernym telewizorem. Jeśli oni odchodzą ze służby bez słowa, to w życiu publicznym sięgnęliśmy dna i wygląda na to, że niestety kopiemy nadal. Tym bardziej rozśmieszył mnie text sąsiada ze szczotką, który moją wypowiedź skomentował ‘no to lepiej się okopać i nie wychylać’. Powstrzymałem się przed odparowaniem, że na butach tych wszystkich durniów ze szklanego pudła w końcu wyniosą (a dół im kopię ‘na zaś’) – tak uderzyła mnie bojaźliwa mentalność naszych emerytów. Czyli co – te trzydzieści lat nic nie wniosło? Mózgi peerelem zlasowane całkiem? Kości przez ZOMO porachowane bolą do dzisiaj? Czy ja, cholibcia, coś przegapiłem?
Przecież to państwo jest z dykty. Z drutu, gruzu, sznurka do snopowiązałki, plastikowej torby, puszki po kasztelanie, butelki PET, rury od odkurzacza, nakrętki od denaturatu, ceglanego gruzu. Z rury lejącej kopalniane ścieki ludziom do ogrodów. Z dziurawych, rdzewiejących płotów, z moknących kamer przemysłowych z rozpixelowanym obrazem (lub bez nagrań, jeśli skierowane na establishment). To państwo instant, państwo w proszku – wystarczy je zalać: koniecznie mieszanką propagandy, wydumanych lęków i obsesyjnych popłuczyn (wtedy przez chwilę działa, potem trzeba znowu taką ‘wodę’ zagotować). Naprawdę? Tego macie cię ludzie bać, tego się boicie? Esbeków, których nie ma (bo handlują wizami na straganie z kokosami); ORMO, którego nie ma (odpala sobie granatniki łudząco podobne do wazonów na kaktusy); prokuratorów-politruków, którzy nawet nie zaistnieli (hurtem przegrywając sprawy w jeszcze niepodbitych sądach); wopistów, których nie ma (bo rzucają ‘ludzkimi piłkami’ przez graniczny płot)? Ruskich, Niemców, Unii, kosmitów?
Przez ostatnie trzydzieści lat chyba trochę
szerzej otworzyliśmy okna. Tyle tylko, że oprócz świeżości naleciało też much z
gnojownika. Pora chyba się otrząsnąć, spojrzeć skąd i czemu przylatują, chyba
że ktoś oczywiście tłuste paskudy lubi. Oraz tłusty ziemio-gnojówko-śmietnik za
garażem, domem i w każdej gminie (i we własnym domu również). Rewizji nadszedł czas.
Gdyby ktoś poszukiwał orzeźwienia, proponuję oczywiście wziąć łopatę i wytłumaczyć nią sobie geografię (może trafi się na miecz z XIV wieku, a może na cedeki z XX-go?).
Komentarze
Prześlij komentarz