Przejdź do głównej zawartości

DZIENNIKI / "Dziennik jesienny" / 09-11.2023

 

Jako człowiek mam więcej pytań niż odpowiedzi. (…) Gdy wzywało życie, nie było potrzeby rozpamiętywania.

Olga Drenda

 >>>POSTAW KAWĘ<<<

Jechałem w mglisty październik. Z każdym kilometrem miększe skały sudeckie powoli zrastały się w twardy karkonoski granit. Późne lato definitywnie skończyło się na stacji w Karkonoszach: gdy mijałem Ośrodek Wypoczynkowy „Wilk”, na widok tłustego i rudego kota zatęskniłem do rękawiczek (a mijając dwie dorodne owce pomyślałem o ciepłej, wełnianej czapce). Dzień był pogodny, słoneczny i jasny (choć w cieniu lasów trzeba było się jednak pilnować, żeby nie przewiało). Jednak wieczór – podobnie jak poranek – naciągał na wszystko chłód jak miękką kołdrę. Szedł od dołu: od potoku, z kotlin i jarów; wspinając się z wolna na platformę dworca kolejowego. Studził panoramę gór naprzeciwko, niknącą z wolna w późnym ale wciąż wczesnojesiennym zmierzchu. Słońce długo zachodziło za Grań, jakby chciało do samego końca utulić swoim ciepłem pasażerów pociągu. Do samego końca babiego lata oczywiście – do końca tego jeszcze wciąż długiego dnia, który już się więcej nie powtórzy. Dni krótsze, noce chłodniejsze i kolejny kawałek życia za plecami.

Jesień ukonstytuowała się tydzień później – w czarny przedwyborczy poniedziałek, jak to ujął mój mechanik. Spłynęła z siąpawicą i przenikliwym chłodem. Zmyła lekkość lata i dociążyła wszystkie aspekty rzeczywistości: od outfitu (grubsza odzież), przez mood (przygasanie) i feeling (melancholia) aż po outcomes (większe koszty ogrzewania i wymiana opon na horyzoncie). Wracałem akurat od krawcowej, zaglądając po drodze w stare kąty i obwąchując się z podobnymi sobie ulicznymi kundlami – starając się przy tym rejestrować po drodze wszelkie napotkane w mieście zmiany: od wysypu biur nieruchomości (ludzie się wyprzedają), przez obecność gastronomii (ludzie jeszcze kupują), aż po budowy i wyburzenia (miasto inwestuje czy raczej się zwija?). Nie było w tym jednak entuzjazmu, raczej skrupulatność księgowego, który sporządza bilans zysków i strat oraz spisuje listy rzeczy i działań do wykonania. Znalazłem więc jesień na miejskim parkingu, gdzie brakowało miejsc z powodu deszczu – i znalazłem ją też w smutnych spojrzeniach zbieraczy puszek (nieco już zmarzniętych i trochę przemoczonych). Czystsze samochody oraz brudniejsze ulice i skwery – to nieodmienna oznaka jesieni na 'starych śmieciach'.

Znalazłem więc jesień tu i tam (w górach i w mieście), albo to właściwie jesień nas znalazła – lub też po prostu jesień  znalazła się sama i teraz już czas nam się było w niej odnaleźć. Dzień później jesień spojrzała na mnie z przydrożnych krzaków – czerwonymi oczami owoców głogu i dzikiej róży (rzadko można spotkać je rosnące jednocześnie i splecione w kolczastym uścisku). Dzięki nim przyjrzałem się wreszcie uważniej pobliskim drzewom – w tym delikatnym klonom, które również niebawem powinny już spurpurowieć (gdy to piszę akurat lekko żółkną). Czyniąc te obserwacje czułem jak ulatnia się ze mnie lato, ze swoją żywiołową i gwałtowną energią – oraz dostrzegłem, jak pełnieją owoce niektórych myśli (czyli tych, które nosiłem w sobie wystarczająco długo). Pokrywałem się przy tym coraz szczelniej grubą korą, drewniałem i utwardzałem się w dolnych partiach – tych bardziej przyziemnych i błahych (jednocześnie bardzo mnie one zaprzątały, jakbym obawiał się w tych strefach jakiegoś niepotrzebnego przemarznięcia). Były więc i pierwsze rozmyślania o śmierci, o bólu, czy chorobie – i powstały przy tym nawet ze dwa wiersze (jednak jeszcze ledwie żółte i trochę nieśmiałe). Z pewnym zniecierpliwieniem zacząłem zerkać także na owoce zabiegów i poczynań, które planowałem przecież zebrać – czy są już aby gotowe (czy w ogóle się urodziły?) i ewentualnie czy będą smaczne i dorodne. Choć jednocześnie wiedziałem przecież, że jeszcze nie przyszedł właściwy czas i pora – jednak tym właśnie  objawiła mi się jesień (tj. skrzętnym przypomnieniem o doglądanie ogrodu, aby nie przegapić zbiorów). Owoce dzikiej róży i głogu były jak czerwony alert, sygnał do ostatniego w tym sezonie wysiłku wykonywanego w fizycznej, zewnętrznej przestrzeni. Spokojnym, lecz stanowczym napomnieniem, że czas działać, jeśli coś jest jeszcze tam do zrobienia.

Osiadłem w jesieni dwa tygodnie później, w lesie pełnym już fantazyjnych kolorów i pośród polan, po których wciąż fruwały długie pajęcze nici. Odnalazłem się w tej jesieni zapatrzony w duże stado kruków, które obsiadły zaorane pole na horyzoncie i wygrzewały się w ciepłym wciąż słońcu południa (okazjonalnie dokazując w krótkich lotach towarzyskich). Poczułem, jak część moich myśli właśnie odlatuje gdzieś na południe w jakiejś bardziej im do tego adekwatne rejony. Zastępowała je z kolei lekko przygaszona  wrażliwość na zapachy, na wahania temperatury i wilgotność otoczenia. Wrażliwość nieco stonowana bardziej zmysłowa niż intelektualna wrażliwość żółwia lub ślimaka, który upchnięty w ciepłej skorupie powolnymi ruchami głowy i szyi bada otoczenie. Zacząłem na podobieństwo podglądanych zwierząt wystawiać się na świat wtedy, gdy słońce jeszcze grzało – i skrywać w ciepłych wnętrzach gdy było go zbyt mało, żeby uniknąć nadmiernego wyziębienia. Nie oznacza to, że unikałem ‘jesieniariów’ – wprost przeciwnie, celowo szedłem w nad wyraz gęstą mgłę, lub drobny deszcz – właśnie po to, żeby nie uronić zbyt wiele z tej jesieni  w której odnalazł się spokój, jakiego dawno nie zaznałem (kupiłem w tym celu nawet nowe, ciepłe spodnie w jesiennym kolorze i zamieniłem kurtkę na płaszcz). W tych akurat jesiennych peregrynacjach po moim miasteczku, towarzyszył mi często pies – którego intensywnie żółty kolor oraz wyjątkowo miękkie futro sprawiały mi niewypowiedzianą radość. Ten kosmaty czworonożny towarzysz – sam już w jesieni życia – był cichym towarzyszem tego opadania, w którym razem żeglowaliśmy ruchem zupełnie swobodnym, całkiem jak liście czy kasztany.

JESTEM NIEZALEŻNYM TWÓRCĄ, WSPIERAJ MNIE I SYPNIJ GROSZEM:

>>>POSTAW KAWĘ<<<

Przesiliła mi się ta jesień po kolejnym tygodniu. Październik przerastał już w listopad, jak futro psa przerasta na zimę podszerstek. Siedziałem na platformie dworca, czekając znów na pociąg w Karkonosze i z satysfakcją stwierdziłem, że pierwszy raz jadę stąd akurat w tamtym kierunku – zwykle jeżdżę odwrotnie, czyli na równiny (albo owszem – w góry, ale z innego dworca). Uznałem fakt, że przed sobą widzę wreszcie góry zamiast hałd, świadczy być może o tym, że zamierzam w dobrym kierunku. Jechałem więc znowu w Góry Olbrzymie, Riesengebirge, czyli w miejsce do którego być może przynależę obecnie w stopniu większym, niż na rodzinnym pogórzu (oraz w mieście na równinach). W jesieni tak już bowiem bywa, że trzeba przecież opaść z drzewa na który się rośnie  w jakieś inne, może nawet nieco odleglejsze miejsce. Choć wcale jednak nie miałem ochoty na tę podróż, to podskórnie czułem, że jeszcze będę sobie za ten wysiłek dziękował. Jadąc wgapiałem się więc w moknącą w deszczu przestrzeń, próbując ustalić jakiś sensowny plan dzienny. Wkrótce na szczęście wsiąkłem wraz z kroplami mżawki w widok za oknem. Głogi na łąkach stały łyse i bez liści wyglądając przy tym, jak jakieś miotły poustawiane pośrodku pola. Drzewa były złote, miedziane i purpurowe  choć w te aurę były to złoto, miedź i purpura przygaszone oraz spatynowane – mokro wprawdzie połyskujące, ale bez słonecznego lśnienia. Długie pasma mgły otulały wzgórza jak szaliki. Słuchałem Szlaku Dźwiękowego Odry (aut. Michała Zygmunta), który po kilku minutach stopił się dość naturalnie z żeglowaniem po stalowej rzece. Kolejowy prom niósł mnie w góry, więc dźwięki barek, krzyki mew i falowanie wody, zgrywały się harmonijnie ze stukotem kół składu; wytłumionymi przez słuchawki rozmowami ludzi i przesuwaniem się krajobrazu za oknem. Karkonosze natomiast znikły zupełnie w zawiesistej mgle  widziałem je tego dnia tylko na znakomitych obrazach w Muzeum Karkonoskim – i właściwie cieszyłem się, że nie konkurują z tymi widokami, które są oprawione w ramy. Ledwie zmieściłem się w czasie z odwiedzinami w miejscach, które chciałem zobaczyć (i tak wszystkiego jak zwykle nie zdążyłem obskoczyć) – na koniec dnia gubiąc szlak i ledwo zdążając na pociąg powrotny. Gdy spocony i zziajany szukałem na własnym zegarku straconego w lesie czasu, dotarło do mnie, że jesień mi się właśnie przesiliła – i od teraz będę już tylko wolniejszy, senniejszy, oraz jakby brązowszy. Poczułem, że czas już zacząć wycofywać się do jamy, zasypywać norę liśćmi, dopchnąć tam jeszcze trochę żołędzi i orzechów. Wszystko wokół – w tym ja sam – nieubłaganie zwalniało i szykowało się do kolejnej już w życiu zimy. Czułem ją w kościach i słyszałem na horyzoncie  wiedziałem że u góry, tj. w Śnieżnych Kotłach, wyczochruje się ona z wolna spod kamieni i odgrzebuje ze skalnych rumowisk. Wieszczyły ją kruki, które wielkim stadem przelatywały nad doliną siedmiu domów i nawet tęcza, przez chwilę rozpięta dokładnie między parkiem Ducha Gór i starym cmentarzem ewangelickim  nie była w stanie tego zataić. Jesień odchodziła powoli z gór, oddając ich górne partie swojej surowszej siostrze.

W połowie listopada, chyba w pewien wietrzny poniedziałek, skończyła się dla mnie tegoroczna jesień (choć mogło to być równie dobrze w poprzedzający go chłodny piątek, gdy musiałem znów wymienić odzież, bo w tej noszonej rozpadł się zamek). Czekałem na kogoś pod budynkiem urzędu i podziwiałem liście wirujące na niewielkim placyku, które utworzyły przez chwilę minitrąbkę powietrzną – co w jakiś subtelny sposób korespondowało z kolorem płaszcza jednego z urzędników, który zrobił sobie w tym momencie przerwę na papierosa. Większość drzew przeciwległego parku była już ogołocona z liści, a nad zabudowaniami wisiały ciężkie, stalowogranatowe chmury. Wiało już chyba nostalgią, bo nie było nawet co strącać z tych drzew; papieros palił się z trudem – widziałem jak facet mocno się zaciąga, jakby wraz z łapaniem tej przerwy wdychał resztki jesieni. Niewielki parking przy budynku pstrzyły kałuże, ziemia była rozmokła i wilgotna – kleiła się wprost do butów, zostawiając potem brązowe smugi na nogawkach przechodniów. W oczach mijających mnie osób widziałem ten charakterystyczny błysk, podszyty lekkim niepokojem wzrok który mówi, że teraz już na serio lepiej być gdzie indziej, gdzieś wewnątrz i w cieple. Odznaka strażniczki miejskiej na patrolu kołysała się jej niebezpiecznie na piersi – zupełnie jakby miała zaraz odpaść, niczym jeden z pobliskich liści. Mijająca ich z przeciwka grupa 'nędzników' również wyciągała nogi, nie tracąc czasu na swoje zwyczajowe pogaduchy – lecz przytłumionym pokrzykiwaniem dodając sobie animuszu w zmierzaniu do sobie tylko znanego celu. Pomyślałem, że ta jesień kończy się tak niespodziewanie, jak się zaczęła – i tak samo w gruncie rzeczy łagodnie, wręcz aksamitnie (mam nadzieję tak ją właśnie zapamiętać – jako „aksamitną jesień, w której wydarzyła się aksamitna rewolucja”). Opuszki palców w półrękawiczkach informowały mnie jak bezbłędne sondy, że teraz już nadeszło przedzimie  szczypiące, dżdżyste i bure. Weszliśmy w oczekiwanie na cudny, zimowy minimalizm bieli, która niebawem zunifikuje świat i otuli wszystko chłodem – jedną z oślepiających prawd o wszechświecie. Kawa już wystygła, klient przybył, ruszyłem więc w przedzimie.

>>>POSTAW KAWĘ<<<

Komentarze

  1. Fajnie się "podróżowało" tym samym pociągiem jeszcze w minioną (a może mijającą wciąż) "aksamitną " jesień. Na mnie też nadal spoglądają głogi i dzika róża , tylko ja je teraz lepiej zauważam i nawet pozdrawiam od autora. To "pożegnanie " jesieni jędrne , dojrzałe , może trochę zbyt nostalgiczne (ale to sprawa nastroju , usposobienia itd.) wydaje mi się dobrą ozdobną ramą , którą (gdybym był autorem) podzielił na pół , pole środkowe wypełnił jakiś historyjką / zdarzeniem/ itp. i zmierzałbym tym samym do np. opowiadania lub innej formy -np. eseju. Tam jest dużo tęsknoty i nostalgii , ale też dużo literackiego potencjału, który można rozbudować / zafantazjować na jakimś "ludziu". Jestem za opowiadaniem !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. JS
      Dziękuję za wypowiedź. Cenna uwaga i dość trafna. Bo po to między innymi tworzę dzienniki, żeby był jakiś surogat (albo czasem tylko tropy lub zaczyn) do innych textów. To była jesień przeżyta i wcale nie żegnana - gładko i naturalnie przeszła w przedzimie... No a teraz chyba już zima, choć mnie się przecież zdaje, że dwa tygodnie temu byłem nad jeziorem... Może już pora na dziennik zimowy? Pozdrawiam zapisujących!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

SPIS DZIEŁ ZDROJOWYCH / rok 2024

Fot. Bernard Hermant / unsplash.com JESTEM NIEZALEŻNYM AUTOREM, WSPIERAJ MNIE I SYPNIJ GROSZEM: >>>ZOSTAŃ PATRONEM<<< >>>POSTAW KAWĘ<<<  Roczny spis treści - texty uporządkowane wg. cykli (od najliczniejszych). "Chłopiec i czapla" Hayao Miyazakiego (recenzja filmu animowanego) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Civil War" Alexa Garlanda (recenzja filmu fabularnego) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Perfect Days" Wima Wendersa (recenzja filmu fabularnego) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Gościnne występy. Kawałki o projektowaniu" Marcina Wichy (recenzja książki) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Ostrygi i kamienie. Opowieść o Normandii, Bretanii i Pikardii" Krzysztofa Vargi (recenzja książki) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Wynajdując powody, czyli eugeniusz ze mnie" (o wszystkim i o niczym) kliknij, żeby poczytać "A powinienem przecież być nad wodą" (o wodzie i lądzie) kli...

PUNKT PO PUNKCIE I W PODPUNKTACH / Pozdrowienia z otchłani

>>>POSTAW KAWĘ<<<   Punkt po punkcie i w podpunktach, czyli wzorowany* dziennik wewnętrzno-zewnętrzny, publikowany na bieżąco oraz z dala od społecznościówek * [NA PUNKTY] / Wojciech Albiński   2024 07 16. Dziś po dwutygodniowym okienku znowu wyszły "Punkty" Wojtka Albińskiego. Zdecydowałem, że będę wspominał o oryginale i protoplaście moich 'Punktów' - w każdym 1-ym punkcie kolejnych punktów. Tak zdrapałem zdrapkę, że zdrapał się też kod konkursowy, który miał zmienić moje życie. Znaczy się nie zostanę surferem. Nowa biedra w polu na wykończeniu, jeszcze dorobią parking. Póki co brodzili w błocie - jak w 1670. Mnie uczyli, że budowę zaczyna się od parkingu (bo bagno jest dla świń). Lata 30-e w życiu człowieka to czas, w którym najlepszym kolegą najczęściej jest własny staruszek. 17. Chyba powinienem być dumny, że "Elegia dla bidoków" to jedna z nielicznych książek, której nie byłem w stanie przeczytać do końca. Ani nawet do połowy - bo ...

SPIS DZIEŁ ZDROJOWYCH / rok 2023

Fot. Nirzar Pangakar / unsplash.com Na koniec każdego roku warto ogarnąć texty na blogu - w związku z czym zamieszczam roczny spis treści. Texty uporządkowane są według cykli - od najliczniej reprezentowanych po te najkrótsze. Wewnątrz każdego cyklu texty uszeregowano wg. publikacji - od najnowszych (u góry) do najstarszych (na dole kolumny). Każdy text ma jednozdaniowe info nawigacyjne (w nawiasie pod tytułem) i odpowiedni link (odsyłacz do konkretnego artykułu). Mam nadzieję, że ten mały ordnung ułatwi poruszanie się po blogu i pomoże łatwo znaleźć pożądane lub poszukiwane texty . JESTEM NIEZALEŻNYM AUTOREM, WSPIERAJ MNIE I SYPNIJ GROSZEM: >>>ZOSTAŃ PATRONEM<<< >>>POSTAW KAWĘ<<< ○ Podsumowując (o rozterkach felietonisty + garść uwag o tym rzemiośle) kliknij żeby podsumować   ○ Punktując (o zmaganiach z instytucjami/redakcjami + kwestia kultury osobistej) kliknij żeby punktować ○ Gratulując   (trochę o festiwalu literackim i kulturze polsk...