Przejdź do głównej zawartości

RELACJA / Góry Literatury 2024

Góry Literatury 2024 / festiwal literacki Olgi Tokarczuk w Sudetach

oficjalny plakat / aut. Agnieszka Jakubowska

Bardzo bym chciał, żeby o kulturze zacząć myśleć jak o elemencie, który nas łączy, nie dzieli. Kultura ma oddziaływać ponad podziałami politycznymi i światopoglądowymi. Dlatego, jakby były pieniądze na budowanie tej kultury regionalnej, nie tylko warszawskiej czy krakowskiej, to nam pozwoli, nie mówię że szybko, naprawić to, co w społeczeństwie zepsute i podzielone.

Witold Bereś

Za prawdziwie wielką literaturę uznaję natomiast dzieła, które dają narzędzia do tego, by zrozumieć świat – nie tylko realia w nim przedstawione, ale przede wszystkim naszą codzienność. Rozmowy o literaturze są dla mnie rodzajem tworzenia trzeciego miejsca, niezwykle potrzebnego w dzisiejszej debacie publicznej.

Ryszard Koziołek

 

Nie samym latem (czyli truskawkami, czereśniami i fasolką szparagową) człowiek żyje – latem człowiek żyje również letnimi festiwalami. Aby jakoś zasłużyć sobie na miano bloga kulturalnego, autor dokonał zatem obserwacji uczestniczącej – łącząc niejako przyjemne z pożytecznym. Amerykańscy i nieamerykańscy naukowcy uwodnili bowiem, że poprzez osmozę obcowania z kulturą można pożywić się intelektualnie w podobnym stopniu, jak przy klasycznej dostawie do domu (czy gdzie tam sobie Czytelnicy te książki zamawiają).

Na wstępie należy wspomnieć, że w tym roku uczestnictwo w sudeckim festiwalu Góry Literatury było bardziej ‘obserwacją’ niż ‘uczestniczącą’ – ponieważ korespondent odbył je w większości online. Było to jednak już trzecie z rzędu festiwalowanie – a jako że dwie poprzednie edycje korespondent odbył w całości live, więc tym ciekawiej jest to porównać (tym bardziej, że tym razem pogoda dała się we znaki). W ramach porządku obrad – krótkie dane organizacyjne:

  • festiwal obchodził jubileuszową X-ą edycję (start: 2014 r.),
  • terminy dość zbieżne do edycji poprzedniej (początek lipca),
  • czas trwania też podobny, choć chyba lekko wydłużony (10 dni),
  • ta sama baza festiwalowa (Zamek Sarny w Ścinawce Górnej) – a zarazem rozszerzenie o kolejne miejscówki (eventy w różnych miejscach bliżej i dalej bazy – od Świdnicy przez Wałbrzych, Nową Rudę i jej okolice, aż po Kłodzko),
  • video-transmisje online i na żywo – plus videoteka odbytych już rozmów (na kanale fundacji w najpopularniejszym portalu video w internecie).

Festiwal miał także swój motyw przewodni, następująco sformułowany w festiwalowej gazetce przez Grzegorza Tokarczuka:

"Uwolnieni od strachu przed banalną ciekawością, nie bojąc się zagadnień fundamentalnych, mogliśmy zacząć pytać samych siebie o to, co jest dla nas dzisiaj najważniejsze, a co umyka uproszczonemu i prymitywnemu modelowi komunikacji międzyludzkiej z pośrednictwem krótkich form internetowych, do których - o zgrozo! - już się przyzwyczailiśmy."

"Właśnie to swoiste rozdarcie, emocje towarzyszące rozdwojeniu doświadczeń i oczekiwań, lokalne ukojenia i globalne katastrofy, to, co 'pomiędzy', oraz wspomniane rocznice podyktowały nam program tegorocznego Festiwalu. Wierzymy bowiem, że to kultura i sztuka najlepiej, najszybciej, i najbardziej bezkompromisowo diagnozują sytuację obu światów: rzeczywistego i nierzeczywistego. Nieustająco wierzymy w słowa z mowy noblowskiej naszej Fundatorki, które obraliśmy sobie za motto: 'Kiedy zmienia się opowieść, zmienia się świat'."

I choć wypada się z tym zgodzić (a nawet temu podejściu przyklasnąć) – to w jednym punkcie z panem Grzegorzem zgodzić się nie umiem, mianowicie, że "rocznice bywają niedoceniane." Mam wrażenie, że Polska żyje samymi rocznicami – jest w zasadzie jedną, wielką i nieustającą rocznicą ‘czegoś’ – ale nie tego niestety, czego trzeba. Cierpi na tym lokalność i tracimy przy tym wszyscy (zwłaszcza w kulturze). Koniec dygresji – przejdźmy do meritum.

Pierwszą rzeczą do odnotowania jest niestety niegodne zachowanie pewnych mrocznych sił – których wprawdzie z nazwy nie wymienię, ale wszyscy i tak wiedzą o kim mowa. Tradycyjnie już wynajęta farma trolli i ich armia botów, skutecznie storpedowały wydarzenie w mediach społecznościowy – blokując profile samego festiwalu, jak i jego spiritus movens (czyli Olgi Tokarczuk). Ponieważ nie ma co kopać się z koniem – bo jak wiadomo na konia należy wskoczyć i na nim galopować – trzeba raczej zapytać, kiedy wreszcie szacowni organizatorzy zainwestują w jakąś formę cyberbezpieczeństwa. Od lat wiadomo, że noblistka ma spory negatywny elektorat wśród wszelkiej maści nacjonalistów i innych półmózgów – dlatego wypadałoby raz a dobrze zabezpieczyć festiwal przed różnymi napaściami (także w sferze cyfrowej). Przypomnijmy, że Mordor nie został pokonany – i jak widać nie śpi – więc trzeba stale czuwać (komuś zresztą chyba za to płacą).

Kolejna rzecz to program, który jest niezwykle bogaty nie tylko literacko, ale też w różnego typu wydarzenia kulturalne. Oprócz spotkań autorskich były też wystawy, warsztaty, prelekcje oraz koncerty – nad czym nie będę jednak się szczegółowo rozwodził, bo nie jest to artykuł sponsorowany. W każdym razie jest na tym feście mnogość tematów, tonów i półtonów – z których chętni mogą wybierać i dopasowywać co im wygodne. W tym roku mieliśmy ponadto do czynienia ze swoistym festiwalem w festiwalu – czyli festiwalem tłumaczy na festiwalu literackim (przybyło kilkudziesięciu tłumaczy książek z różnych krajów).

Przejdźmy wreszcie do sedna relacji, czyli subiektywnych impresji (oj, będzie bolało – będzie piekło). Po pierwsze – poziom nasycenia intelektualnego tradycyjnie już wysoki. Program obszerny – zwłaszcza w bloku nazwijmy to politycznym (gościli: jeden były prezydent, dwójka aktualnych ministrów, jeden wiceminister, ministra z Niemiec, dwójka europosłanek) – co jakoś nie do końca niektórych przekonuje. Owszem, dobrze że politycy wysokiego szczebla przybywają – przydając prestiżu wydarzeniu i podtrzymując kontakt z kulturalną bazą – jednak jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Czyli mówiąc wprost – w doborze personalnym. Bo o ile jak najbardziej można zrozumieć rozmowę z ministrą edukacji, o tyle zamiast ministra sprawiedliwości bardziej w temacie byłby chyba ktoś z ministerstwa kultury (a już exprezydent poza ostatnią książką o nim, nie ma chyba wiele wspólnego z literaturą. Albo coś przegapiłem i wolne chwile zaczytuje Mrożkiem). Nie wiadomo zatem po jakim kluczu przebiegała selekcja tychże politycznych gości – ale stan polskiej kultury i jej twórców (zwłaszcza w obszarze książki i literatury) zdaje się pilniej wymagać raczej resuscytacji, zamiast kolejnej dyskusji o kanonie lektur. Dla zrównoważenia tej krytyki dodam, że z moich informacji (od festiwalowiczów) wynika, że spotkania polityczne cieszyły się jednak uznaniem i sporą frekwencją. Sam muszę zresztą przyznać, że jedyne które widziałem (z Barbarą Nowacką) zrobiło jednakowoż dobre wrażenie – zwłaszcza, że pani ministra skutecznie uśmierzyła gniew i żal, związany z idiotycznym głosowaniem w kwestii aborcji (dzień wcześniej).

Po drugie – wielkie nazwiska kultury, przynajmniej te które miałem okazję usłyszeć, wciąż ‘dowożą’. Tuzy rodzimego intelektu – co piszę akurat bez cienia ironii a wręcz z rzadko odczuwaną dumą – naprawdę ‘robią robotę’. Jedna z otwierających festiwal rozmów – czyli samej fundatorki z Tomaszem Stawiszyńskim i Leszkiem Kolankiewiczem – ciekawie zasugerowała niewypowiedziany lejtomotiv festiwalu (i trzeba przyznać że do końca unosił się nad nim duch Carla Gustava Junga). Może niektórym wydawać się to nudne, kiedy trójka dość chyba dobrze znających się intelektualistów dyskutuje o swoich fascynacjach innym intelektualistą – a przebiega to w konwencji przyjacielskiej ‘pogawędki przy kominku’ – ale jest to w ujęciu naszego rozszczekanego życia publicznego, doświadczenie niezwykle budujące (i przyjemne zarazem). Profesor Magdalena Środa w rozmowie z reżyserką teatralną Anną Augustyniak udowodniły, że można interpretować dzieła kultury starując z różnych punktów (nauka i sztuka) – a następnie i tak dotrzeć na tę samą metę. Jarosław Kuisz i profesor Leder przypomnieli wszystkim, że niepodległość i suwerenność jest głównie po to, żeby się nią jednak cieszyć – nawet jeśli niektóre jej aspekty przyprawiają również o utrapienie (przebudowa, potencjalna utrata, itp.). Michał Rusinek (aka Michał Mrusinek vel Sobiesław Zasada) oraz Krzysztof Varga (aka Ruiners) pokazali, że zarówno krakowska, jak i warszawska inteligencja jest wciąż żywa i sprawna – a show, który powstaje przy jej zderzeniu to zupełnie przypadkowa wartość dodana (uwaga, bo pan Krzysztof kradnie wszystkie puenty – nawet te od publiczności).

Po trzecie – mniejsze, acz równie szacowne nazwiska rodzimej kultury także dostarczają wiele powodów do intelektualnych podniet. Nawet w układach z różnych względów asymetrycznych (debiutant, bariera językowa, itp.) – czyli w zestawieniach: mocniejszy prowadzący / słabszy gość (lub odwrotnie) – rozmowy trzymały wysoki poziom. Ta asymetria jest w przypadku tak dużej imprezy nieunikniona – i wynika głównie z szerokiego wachlarza wieku oraz ‘stażu w literaturze’ poszczególnych uczestników – choć może się też zdarzyć, że nawet starego wyjadacza nadgryzie trema (co zdaje się przydarzyło się Jakubowi Żulczykowi, który zdawał się nieco zaskoczony i stremowany uczestnictwem – na szczęście szybko się rozkręcił i zatarł to wrażenie). W przypadku spotkania intelektów o równorzędnej dyspozycji dnia, gdzie żadna ze stron wyraźnie nie dominowała – to ze sceny się wręcz kurzyło. Tak było w przypadku spotkań np. Olgi Wróbel z Filipem Zawadą, Elizy Kąckiej i Macieja Bielawskiego czy Rafała Księżyka i Wojciecha Bonowicza (ten ostatni ponadto, swoim bohaterskim stand-upem odciągnął uwagę widzosłuchaczy od awarii zasilania, która odcięła mikrofony). Dla mnie osobiście najprzyjemniej jest przyglądać się, jak już dość wyraźnie niektórzy twórcy i twórczynie średniego pokolenia pukają do drzwi diamentowej ligi intelektu (np. Małgorzata Lebda).

WSPIERAJ NIEZALEŻNEGO AUTORA I SYPNIJ GROSZEM:

>>>POSTAW KAWĘ<<<

Po czwarte – najmniejsze, ale jakże przecież pożądane nazwiska kultury nadal nieobecne. To mój personalnie największy zarzut do organizatorów – i całej polskiej kultury w ogólności. Rozumiem, że organizatorzy festiwalu (i luminarze kultury) to pokolenie X – więc w naturalny sposób zapraszają swoich mistrzów i autorytety z pokolenia baby boom’u oraz swoich rówieśników (X) i miellenialsów (Y). Ale pora chyba włączyć do uczestnictwa również twórców z najmłodszego pokolenia gen Z – tym bardziej, że nie widać przeszkód, żeby nie znalazła się choćby odrobina miejsca dla pisarzy pokroju Górniaka czy Barysa. Drugi mankament to pewna niepokojąca – nie tylko na festiwalu, ale i znacznie szerzej – tendencja do wywiadowania się autorów bez ustanku z tymi samymi wywiadowcami. Dla przykładu: wspomniany już Jakub Żulczyk był przepytywany po raz enty przez Michała Nogasia (o czym sami wspomnieli). Więc może zamiast jawnej wanilii – warto byłoby dodać trochę pieprzu i wstawić pisarzowi interlokutora, po którym nijak nie będzie wiedział czego się spodziewać? (Że problem ten dotyczy nie tylko festiwalu, niech świadczy ostatni wywiad Andrzeja Stasiuka w dwutygodniku – który prowadził oczywiście Maciej Robert, ten sam wywiadowca, który przepytywał pisarza na poprzednich Górach Literatury). Trzeci szkopuł nie dotyczy samego festiwalu – tylko mediów i ich postawy (lub raczej jej niedoboru). Bo choć na terenie festiwalu widziałem i polskie radio ‘trójkę’, i tvn24, i radio ‘nowy świat’ (jak i mnóstwo lokalnej prasy) – to personalnie odczuwam pewien niedosyt w propagowaniu festiwalu przez ogólnopolskie media. Rozumiem, że światem mediów, tak jak i całej kultury rządzą (poza kasą), specyficzne sojusze i animozje (każde miasto chce mieć swój festiwal, a każde medium chce wspierać któreś miasto czy środowisko) – wydaje się jednak, że z uwagi na niekomercyjny charakter festiwalu, korona by z głowy nie spadła działom kulturalnym (a w szczególności magazynom w całości im poświęconym), gdyby dały jakieś artykuły o festiwalu na swoich łamach. Więc teraz uwaga, bo będzie po nazwisku: hej – Kulturo Liberalna, Onecie kulturo, Krytyko Polityczna, Polityko kulturo, dwutygodniku, mincie magazynie kultury, Pismo. Magazynie opinii oraz czasie kultury – jeśli sądzicie, że nadszedł już czas na jakąś chociaż minirelację, ale z różnych względów nie możecie przyjechać – to piszcie do mnie i coś się zorganizuję next time (to po czesku). Last but not least mała prywata – szkoda, że mój kochany Zdrój wciąż nie dołączył do grona współgospodarzy, bo przecież jest wielki potencjał na naprawdę niezłą frekwencję wśród, znudzonej konsumpcją, senatoryjno-wakacyjnej publiczności (wyższy nawet niż w sąsiednim Wałbrzychu). A zatem Zdrojoteko – do dzieła i liczę, że wszystko co najlepsze, wciąż jeszcze przed nami.

Po piąte – uwagi organizacyjne. Trzeba pochwalić organizatorów, bo festiwal nie tylko się rozrasta – ale i sukcesywnie ulepsza swoje zaplecze (cieszy zwłaszcza coraz większa flota foodtrucków oraz wysunięta placówka browaru z prawdziwego zdarzenia). W tym roku warunki terenowe były szczególnie ciężkie z uwagi na pogodę – z powodu licznych opadów (a nawet letnich burz), teren nawiedził i niepodzielnie zagarnął ‘żywioł błota’ (kalosze robiły furorę). Tu znowu mały kamyczek do ogródka – świetnie, że techniczni ułożyli chodniki z płyt OSB – pytanie tylko, czemu tak późno (przedostatniego dnia)? To jednak detale, które nie mogą zepsuć radości z festiwalowania nawet w kiepską pogodę. Niezwykle miło jest spotkać tych samych ludzi – zarówno wśród gości ze sceny, jak i pośród publiczności na leżakach. Przekonamy się niebawem, czy tym razem festiwal znów pobije swój własny rekord frekwencji – czego obawiała się trochę sama patronka:

"Trochę mnie przeraża tegoroczny rozmach, nie sposób wziąć udziału we wszystkich wydarzeniach z równym skupieniem i zaangażowaniem, ale tym bardziej doceniam pracę Fundacji i całego zespołu."

jednak uspokajam, że właśnie dzięki video-relacjom można bez przeszkód zanurzyć się w pełni w jego potencjale. (Ostatni kamyszek wrzucam jednak samej fundacji – od której nie mogłem doprosić się jpga z plakatem tejże edycji do umieszczenie w nagłówku). W każdym razie festiwal Góry Literatury jest bez wątpienia jednym z najważniejszych polskich festiwali literackich – na stałe już wpisanym w letnią mapę festiwalową. Zamek Sarny na początku lipca to po prostu miejsce, w którym trzeba być – choćby przez jeden dzień lub dnia pół.

Po szóste, ostatnie i być może najważniejsze – samozwańcze maskotki festiwalu, czyli bociany, dalej obecne. Co oznacza ni mniej, ni więcej – iż są to już najbardziej kulturalne pośród dolnośląskich bocianów (oraz albo niesłychanie muzykalne, albo całkowicie i kompletnie głuche – bo mają przecież gniazdo obok sceny muzycznej). Tym miłym i jakże lotnym akcentem zamykam relację z X-ej edycji festiwalu, życząc wszystkim – zarówno organizatorom, jak i uczestnikom – kolejnych co najmniej dziesięciu. Do zobaczenia za rok w Sudetach (oprócz klapków i sunglassesów, weźcie też kalosze, raincoaty i parasole na wypadek wszelki)!

PS. Przepraszam czytelników/ki za rozstrzeloną interlinię - blogger to niestety archaiko-paleozoik internetu i sypie się jak łupież (jeśli ktoś wie, jak to naprawić - dajcie znak w komentarzach). 

>>>POSTAW KAWĘ<<<


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

FELIETON / Oglądając

Fot. Clark Tibbs / unsplash.com >>>POSTAW KAWĘ<<< #DSG Solidaryzując się z rodzimymi twórcami, obejrzałem serial (a nawet dwa). Jako że pogoda w łykend zachęcała do bingie-watching’u , z przyjemnością wciągnąłem najnowsze dzieło popularnego serwisu streamingowego – sygnowane twórczością Jakuba Żulczyka. Czyli miniserial pt. „Informacja zwrotna” (5 odcinków) . Chwilę wcześniej miałem do czynienia z innym (choć jakby bliźniaczym?) dziełem, w którym p. Jakub maczał palce – mianowicie z „Warszawianką” ( boooring ). Jestem fanem twórczości p. Żulczyka (żeby było jasne) – aczkolwiek chyba raczej nieszczególnie wiernym (dotychczas przeczytałem tylko dwie jego książki). Za jego twórczość w każdym razie uważam także (słusznie) prześmiewcze wpisy i (celne) komentarze w mediach społecznościowych. Jakby nie było, pozostanę wdzięczny p. Jakubowi, za słynną (i jakże aktualną) potyczkę z Andrzejem – z której to pokłosia, tj. rozprawy sądowej, jego mowa obrończa przeszła już chy

PUNKT PO PUNKCIE I W PODPUNKTACH / Pozdrowienia z otchłani

>>>POSTAW KAWĘ<<<   Punkt po punkcie i w podpunktach, czyli wzorowany* dziennik wewnętrzno-zewnętrzny, publikowany na bieżąco oraz z dala od społecznościówek * [NA PUNKTY] / Wojciech Albiński   2024 07 16. Dziś po dwutygodniowym okienku znowu wyszły "Punkty" Wojtka Albińskiego. Zdecydowałem, że będę wspominał o oryginale i protoplaście moich 'Punktów' - w każdym 1-ym punkcie kolejnych punktów. Tak zdrapałem zdrapkę, że zdrapał się też kod konkursowy, który miał zmienić moje życie. Znaczy się nie zostanę surferem. Nowa biedra w polu na wykończeniu, jeszcze dorobią parking. Póki co brodzili w błocie - jak w 1670. Mnie uczyli, że budowę zaczyna się od parkingu (bo bagno jest dla świń). Lata 30-e w życiu człowieka to czas, w którym najlepszym kolegą najczęściej jest własny staruszek. 17. Chyba powinienem być dumny, że "Elegia dla bidoków" to jedna z nielicznych książek, której nie byłem w stanie przeczytać do końca. Ani nawet do połowy - bo