Perfect Days / reż. Wim Wenders / fot. materiały prasowe
(Teatr) Kabuki jednak zachowuje równowagę. Początkowo było sztuką popularną, pełną humoru, emocji i seksualności. Po upływie stuleci spowolniono je i uszlachetniono do tego stopnia, że nastąpiło jakby zawieszenie zmysłowości w czasie – medytacyjny spokój, który jest szczególnym osiągnięciem Japonii.
Alex Kerr, „Japonia utracona”
BEZMIAR PUSTKI
W japońskiej estetyce Pustka jest jednym z żywiołów – w dodatku uznawanym za najwyższy. Jest przepotężna, ponieważ może do niej trafić absolutnie wszystko – a ona ten wszelki wkład przyjmie, wchłonie i przetrawi. Pustka jest więc skondensowaną esencją czystej energii – o wciąż jeszcze nieokreślonej formie i niezdefiniowanym kierunku. Medytacyjny spokój w wydaniu japońskim, wydaje się czerpać właśnie z żywiołu Pustki – intencjonalnie ją formując właśnie w wyważoną harmonię. Zatem jeśli na osobę, pogrążoną w takowej medytacji, natrafi jakieś losowe zdarzenie – złe lub dobre, smutne lub radosne, jasne czy ciemne – zostanie ono niezawodnie przekształcone w formę spokojną i harmonijną. Tak chyba można próbować definiować naturę Zen - lub przynajmniej naszą zachodnią wersję interpretacji tej filozofii.
JAK ROZPOZNAĆ MISTRZA ZEN
Może dlatego minimalistyczny film "Perfect Days" - autorstwa zapalonego ‘japonofila’ Wima Wendersa – ma tak kontemplacyjny charakter (być może jest nawet rodzajem wizualnej medytacji). Główny bohater opowieści, pan Hirayama – samotny mężczyzna w średnim wieku – jest bowiem w tej samej mierze opiekunem tokijskich toalet, co właśnie współczesnym Mistrzem Zen. Cała fabuła filmu sprowadza się do przyglądania prostej i niezwykle uporządkowanej codzienności pana Hirayamy. Towarzyszymy mu w jego rutynie dzień po dniu – oraz od świtu do zmierzchu (jak również nocą, oglądając jego sny). Podobnie jak w ‘niefilmowym’ życiu, najwięcej czasu bohater spędza w pracy – czyli w tym przypadku pieczołowicie czyszcząc architektonicznie wyszukane toalety, przygotowane przez sławnych architektów specjalnie na Olimpiadę w 2020 r. (przesuniętą na rok 2021 z powodu pandemii COVID-19). Czas wolny natomiast pan Hirayama poświęca na wizyty w łaźni i bistro oraz czytaniu książek przed snem (w dni wolne ta codzienność jest wprawdzie zmodyfikowana, jednak równie stała i uregulowana).
PERFEKCYJNA RUTYNA
Jak już wspomniano fragment życia bohatera, który mamy okazję oglądać, jest niesamowicie wręcz uporządkowany i powtarzalny – odwiedza on te same miejsca, spotyka tych samych ludzi oraz wykonuje te same czynności (wliczając w to nawet drobne gesty i codzienne rytuały). Owszem, każdego dnia dzieją się też pewne zdarzenia i interakcje z ludźmi, przełamujące nieco konwencję – jednak nie wydają się one znacząco wpływać na postawę pana Hirayamy i jego podejście do życia (a każde takie odstępstwo od codziennej rutyny, staje się następnie motywem nocnego snu). Ekranowy Mistrz Zen, czerpiący medytacyjny spokój wprost z żywiołu Pustki – za każdym razem, nawet w sytuacjach autentycznych wzburzeń i życiowych perturbacji, bezbłędnie przywraca do swego skromnego życia ład i harmonię (czyli bezpieczną i sprawdzoną rutynę).
Jednak ta perfekcyjna równowaga ma także swoją cenę, być może nawet całkiem wysoką. Przez cały film domyślamy się, że pan Hirayama prowadził kiedyś inne życie – z którego w jakimś momencie zrezygnował, zapewne pod wpływem silnych i zarazem przykrych powodów (o czym świadczą zdarzenia z udziałem jego rodziny, z którą wydaje się z tego tytułu nie utrzymywać stałego kontaktu). Obecnie bohater sprawia wrażenie osoby pogodzonej z losem i na swój sposób szczęśliwej – jednak można dostrzec, że szkieletem tej postawy jest właśnie starannie pielęgnowana, niemal monastyczna rutyna – wraz z pewnego rodzaju nieodłączną pustką, która wytwarza się wokół tak ‘sztywnego’ stylu życia. Bo wprawdzie pan Hirayama normalnie funkcjonuje w otaczającym go świecie, jednak zdaje się celowo ten świat zawężać – a poruszając się w jego obrębie, pozostawać trwale zabezpieczonym ochronną bańką dystansu wobec innych ludzi. Być może jej utrzymywanie jest w pełni świadome i wynika ze zrozumienia swego niskiego statusu społecznego - czy nawet społecznej stygmy związanej z wykonywaną pracą. Jednak nawet fakt pozostawania na dobrowolnym lub wyznaczonym marginesie, zdaje się nie przeszkadzać panu Hirayamie w odnajdywaniu własnego skrawka przyjaznej przestrzeni w otaczającym go świecie.
KONTROLOWANA SAMOTNOŚĆ POŚRÓD TŁUMU
Bohater filmu zarazem jest i nie jest samotny – z pewnością jednak nie zamyka się w czterech ścianach i nie odcina od ludzi, jak niesławne hikikomori (depresyjni samotnicy, 'ludzie-duchy') – przeciwnie, stale wśród ludzi przebywa, aczkolwiek starannie utrzymując rolę zdystansowanego obserwatora. Ta postawa ma również wpływ na jego zachowanie - np. pan Hirayama mówi bardzo niewiele i odzywa się tylko wtedy, kiedy naprawdę musi – choć robiąc to raczej zdawkowo i celowo zadając pytania, prawdopodobnie aby jak najdłużej pozostawać słuchaczem i odbiorcą (jego głównymi natomiast formami expresjii są gesty i mimika – a zwłaszcza charakterystyczny, dyskretny uśmiech). Poza małomównością i pogodą ducha, kolejną cechą świadczącą, że mamy do czynienia z Mistrzem Zen jest niezwykła wręcz otwartość pana Hirayamy – nie próbuje on w żaden sposób blokować docierających ze świata zdarzeń i wywołanych nimi emocji (nie wspominając już nawet o próbach ich zwalczania). Bohater z zupełnie stoickim spokojem przyjmuje wszystko, co mu się przytrafia – i cierpliwie przeczekuje, aż różne zdarzenia przetoczą się przez jego życie do momentu, gdy jego mały świat ponownie wróci do równowagi. Do tego dochodzi jeszcze jedna, na pierwszy rzut oka słabo widoczna i zarazem niecodzienna cecha – otóż pan Hirayama niczego nie ocenia i niczego nie wartościuje. Chyba przez cały film nie próbuje nikogo do niczego przekonywać, ani też nie wyraża żadnych opinii na jakikolwiek temat - nieustannie pozostając po prostu perfekcyjnym obserwatorem. Kto wie, czy to nie właśnie tak uformowana taktyka swoistego ‘zawężania pola życia’ nie jest przypadkiem źródłem jego niezachwianej pogody ducha?
ANALOGOWOŚĆ UTRACONA
Może jednak reżyser próbuje nam także zasugerować, że w dzisiejszym pędzącym świecie wielkie pokłady spokoju mogą tkwić w zapomnianej i prawie całkowicie już wypartej analogowości? Pan Hirayama jest bowiem osobnikiem totalnie analogowym: zamiast smartphone’a ma telefon z klapką (używany tylko w najpilniejszych przypadkach), zdjęcia wykonuje aparatem z kliszą, odkurzacz zastępuje mu miotła, nie ma też telewizora – a jedynie bogatą kolekcję kaset stereo i pokaźną bibliotekę starych książek. Wprawdzie do pracy jedzie starym k-carem (rodzaj mini samochodu), ale już po swoim wycinku Tokio porusza się oldschoolowym rowerem. Nie używa także Internetu – i przez to wydaje się być osobą w pewien sposób nieskażoną płynącymi z cyfrowego świata dystrakcjami – o wrażliwości jakby nieco odmiennej od współczesnych ludzi (dzięki czemu może z pełną uwagą i zainteresowaniem przeżywać otaczający go świat realny).
OBRAZY PRZEMIJAJĄCEGO ŚWIATA
"Perfect Days" może być również odbierany jako elegia na pewien wycinek japońskiego świata – po cichu, lecz nieubłaganie odchodzący chyba do przeszłości. Mowa tu o świecie drobnego handlu i usług w tradycyjnym stylu, opartym w dużej mierze właśnie na 'analogowości' i bezpośrednich relacjach. To pozostająca na uboczu głównego nurtu kraina malutkich sklepików i zakładów – miejsc, gdzie można kupić tanią książkę (wraz z jednozdaniową recenzją sprzedawcy) lub wywołać film fotograficzny; archipelag pustawych tradycyjnych łaźni (sentō) oraz publicznych pralni. Ginący świat w którym obsługują – i są obsługiwani – przeważnie ludzie starsi. To już prawdopodobnie ostatnie pokolenie, które trzyma się jeszcze tej formy życia i zarobkowania – a wraz z ich odejściem, coś prawdopodobnie bezpowrotnie zniknie z miejskiego krajobrazu (zapewne zastąpione ‘sieciówkami’ i usługami cyfrowymi).
POEZJA WIZUALNA
Film Wima Wendersa warto polecić wszystkim fanom prostych, lecz egzystencjalnych opowieści – takich jak np. "Prosta historia" Davida Lyncha czy "Paterson" Jima Jarmuscha. Jest to kino zdecydowanie poetyckie – z gatunku tych, które oprócz nieodpartego uroku, raczej pozostawiają widza z większą liczbą postawionych pytań, niż udzielonych odpowiedzi (i jak na poetycką zadumę przystało, należy przeczekać seans aż do końca napisów – wtedy na ekranie pojawi się pewien klucz do tej historii). W dodatku pytań raczej istotnych – dotyczących indywidualnego pojmowania szczęścia i godności oraz osobistego nastawienia do życia i świata. Być może warto się nad takimi osobistymi rozważaniami pochylić – np. podczas kolejnego czyszczenia domowej toalety?
Komentarze
Prześlij komentarz